21:38

Tam, gdzie chodzą białe niedźwiedzie..... I łosie :)

Nasz pobyt u Dobroczyńców miał same plusy. Nie tylko my myśleliśmy, co jest warte zobaczenia. Pomagali nam też nasi Dobroczyńcy. I dlatego w niedzielę (leniwą niedzielę) naszym celem był Augustów, a wracać mieliśmy wzdłuż Biebrzy.
Niedziela zaczęła się naprawdę leniwie. Wstaliśmy dość późno (jak dla mnie - późno, bo ok 9.00). Oczywiście - na śniadanie same frykasy: naleśniki do wyboru - z dżemem z dyni, z konfiturą z czarnej porzeczki albo z białym serem. Zgodnie z filozofią mojej Babci - w żołądku i tak się wszystko miesza - zrobiłam sobie naleśniora z wszystkim. Nie chciałam zastanawiać się, ile przybyło mi kilogramów? W kombinezon jeszcze się mieściłam, to było ważne. Po śniadaniu, po kawie i innych zajmowaczach czasu wybraliśmy się do Augustowa. Damian z Mateuszem jeszcze uzgadniali szczegóły trasy, co warto zobaczyć, jak wracać, na co zwracać uwagę. I ruszyliśmy.
Droga...bajka nie droga na Augustów. Numer 8. Szeroka, z wyprofilowanymi zakrętami, czasami po horyzont... Nic tylko jechać. Dlatego też śmigaliśmy sobie ze słuszną prędkością, mijali innych motocyklistów na rożnych blachach (nadal dla mnie atrakcyjne były blachy Finlandii i Łotwy). Kierowcy "puszek" są rózni. Niektórzy od razu ustępują miejsca, niektórzy mają ambicje.... Już przywykłam do tego. Przecież to inny zryw, inna prędkość ( jestem laikiem, ale trochę się nauczyłam). Wjazd do Augustowa już zapowiadał, ze w mieście będzie podobny korek do tego, który zastaliśmy. Zjechaliśmy na pobliską stacje benzynową uzupełnić napój dla naszej Suzi. I znowu przyglądam się spotkanym motocyklistom. I motocyklistka. Sama. Daj mi Boziu tak wyglądać...
Większosć z nich na obładowanych turystykach. Tylko my na scigu i jeden chłopak, miejscowy, który najprawdopodobniej latał w ramach rekreacji.
Jedziemy do miasta. Dzikie tłumy ludzi, bo w Augustowie ma się odbyć konkurs pływania na "Byle czym". Ale na rynku obowiązkowo - lans na ścigach. Przyglądają się nam. No przykro mi Panowie, nie będzie integracji. Przyjechały samotne wilki, co to wolą sami jeździć. Jedziemy nad kanał. Szukamy miejsca do parkowania. znajdujemy je na przystani.
I znowu urok jazdy na moto.... Załatwiamy (tzn JA załatwiam) miejsce na zostawienie kombinezonów, kupujemy bilet na rejs statkiem (katamaranem) i płyniemy spacerowo jeziorem Necko do miejsca, gdzie łączy się ono z jeziorem Rospuda.
 Przystanie nad jeziorem Necko. Większość domów ma swoja własną

 Płyniemy na szerokie wody
 Na wodnym skuterze. Jakoś na jeziora to bardziej żagle.
 

Jezioro Necko


 A tu już okazy ka konkurs pływania na byle czym. Nie pamiętam, który wygrał.
 Powrót do przystani
 Wracamy do portu. Rejs przyjemny, ale ilość pasażerów na pokładzie, muzyka z głośników powodują, ze tęsknimy do spokoju. Spokój. W Augustowie, w niedziele, chyba nieosiągalne. Obiad jemy w pobliskim barze. Ja mam szczupaka z dodatkami a Damian sielawę. Jesteśmy w końcu na Pojezierzu, wiec jemy ryby. Swoją drogą są dość drogie. Ale przecież chcą zarobić na turystach. A my jesteśmy na wakacjach.
Zabieramy nasze kombinezony (mój tekstyl mokry w środku, nie schnie tak szybko. Po tym wyjeździe zapada decyzja, że jednak muszę miec tez skórzany), ubieramy sie i wyjeżdżamy z Augustowa. Wracamy inna drogą.... Inną. Drogą. W pewnym momencie mam wrażenie, ze zaginęliśmy w czasie. Mijamy jakieś miejscowości, droga niby jest, ale bardzo wąska. Nawet nie zapamiętuję ich nazw. W jednej z nich zatrzymujemy się. Fotografuję mały pomnik bobra
 Bóbr doczekał sie swojego pomnika
A Damian wpadł na genialny pomysł - pojedzie w miarę wolno a ja mam robić zdjecia Nikonem. Mogę robic, dlaczego nie. Tylko nie ręczę za ich efekt. Bo droga wyglądała  TAK. Szuter, co prawda ubity, ale szuter

Droga....
 
 Droga zza pleców motocyklisty
Mućki nad Biebrzą. Po drugiej stronie kąpali się ludzie.
 Nasza Suzi na tle rzeki 
 A tu jakiś motocyklista.

 Biebrza
 Most na Biebrzy. Zaraz za nim zaczął się asfalt i wróciliśmy do cywilizacji
 Znowu motocyklista. Ten sam :)
Wyjechaliśmy w Dolistowie na drogę 670. Za szybko cieszyłam się tą cywilizacją. W pewnym momencie droga to była zwykła tarka, wytrzęsło nas niemożebnie. Chcieliśmy jeszcze zwiedzić twierdzę Osowiec, ale z racji ŚDM było to niemożliwe (bezpieczeństwo państwa, alarm w jednostkach itp). A dwa - zwiedzanie trzeba wcześniej umówić, bo to teren jednostki wojskowej. No to trudno. Chcieliśmy. Jako atrakcję miejsca odnotowaliśmy tylko znak/tablicę przydrożną informująca o możliwości spotkania łosia. No jak nic jesteśmy przy kole podbiegunowym.
I teraz już drogą 65 wracamy do Białegostoku. Zmęczeni, bo jednak droga na ścigu daje w kość. Ale sama tego chciałam....
Nasi Dobroczyńcy czekają na nas. Przyjechała dodatkowo ich córka, Magda ze swoim chłopakiem, wiec po szybkiej kolacji znowu rozmawiamy, rozmawiamy, rozmawiamy...

Jak dobrze, że spotkaliśmy na swojej drodze tak życzliwych ludzi
Pani Jolu, panie Wieśku...Sylwiu, Mateusz, Magdzia... Dziękujemy za ugoszczenia nas i traktowania jak członków rodziny. Oby więcej takich ludzi jak Wy żyło na świecie. Byłby on o wiele lepszy.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Copyright © 2016 W drodze , Blogger