20:26

Gdy przychodzi sie 5 minut później...

Po przyjeździe z Zakopanego odpoczywaliśmy. Jakoś tak ogarnął nas... No sama nie wiem co nas ogarnęło. Ale po tygodniu coś się zaczęło dziać. Przynajmniej u mnie. Przypominało mi to uczucie jakiego doznawała bohaterka "Czekolady", kreowanej przez Juliette Binoche. Jakiś niepokój, chęć wyjechania.
Początkowo myśleliśmy o wyjeździe do hotelu Gołębiewski w Wiśle. Basen, sauna, jacuzzi. Bardziej odpocząć. Ale w piątek 11 grudnia,Damian wpadł na pomysł, aby przy okazji "zaliczyć górkę". Zgodziłam się. Ale żeby nie była to wersja hardcorowa, mieliśmy wjechać na Czantorię kolejką krzesełkową a ze stacji przejść na Wielka Czantorie, potem na czeską stronę, a stamtąd zejść do Ustronia niebieskim szlakiem. Plan prosty i jasny. No to jedziemy.
W sobotę rano ja jeszcze malowałam sufity u siebie, a Damian kończył zlecenia ze swojej firmy.Trochę u niego potrwało i przyjechał po mnie dopiero przed 15. Ruszyliśmy do Ustronia drogą 81. Damian prowadził. Trasa mijała nam spokojnie, rozmawialiśmy o wszystkim i niczym - takie... pogadywanie w trakcie jazdy.
Przyjechaliśmy na miejsce, zaparkowali na parkingu a opłatę uiścili w pobliskim sklepie - 6 złotych. Spokojnie - mimo, że była to sobotę po południu, pani ze sklepu wyszła, abyśmy jej nie uciekli - ech ci górale... byle tylko dutki płyną.
Ja poszłam przodem, aby kupić bilety na kolejkę. Tak coś mi mówiło, ze możemy obejść się smakiem. I..nie myliłam się. Spóźniliśmy się...5 minut. I nie było zmiłuj - nie zrobiono wyjątku i koniec. No to nie! Jak już tu jesteśmy, to idziemy na szczyt szlakiem czerwonym.

 mapka trasy
mapka pochodzi ze strony : http://www.szlaki.net.pl/kalkulator.php

Trochę miałam wątpliwości co do szlaku czerwonego, bo wiedziałam jaki jest, schodziłam nim kilka lat wcześniej... I niewiele się myliłam. Jak zwykle, każdy z nas szedł swoim tempem. I dobrze, bo chyba nie uszłoby mi to na sucho. Dlaczego? No... w ferworze malowania zapomniałam zjeść porządne śniadanie, a potem tylko przełknęłam szybko jakiś kawałek ciasta. Damian poleciał z plecakiem, w którym były kanapki, ale przede wszystkim cukier i słodycze. To pamiętałam z wyjazdów licealnych - gdy brakuje sił, dobrze jest zjeść trochę cukru ( w kostkach, saszetkach - obojętnie). Zostałam bez "wspomagaczy". I naprawdę, szłam dzielnie, tylko w pewnym momencie zrobiło mi się słabo, i ciemno przed oczami. Gdy się ocknęłam, to jednym odruchem "wyrzuciłam" to co zjadłam...Ups..przepraszam ze obrazowość.
Jednak weszłam na szczyt, a tam czekał na mnie Damian.
- No dzielna jesteś - przywitał mnie tradycyjnie - Co tak długo?
- No... trochę mi było słabo - odpowiedziałam pokrętnie, a później i tak powiedziałam co się stało.
Od razu uzupełniłam poziom cukru i energii. Damian przyznał się, że też w jednym miejscu zjechał po stoku. A szedł tak szybko, bo chciał sfotografować zachód słońca. Ale nie udało się. Zapadł zmierzch i trzeba było zdecydować, czy idziemy dalej, czy schodzimy.
- Idziemy - zdecydowałam - niebieski szlak jest lepszy, łagodniejszy.
Niezawodna czołówka na głowie Damiana i ruszamy. Oczywiście: wszystkie kioski przy wyciągu pozamykane. A jakże! Po drodze mijamy jednego turystę, ale nie odzywa się ani słowem do nas. Dziwne..o tej porze, to tylko tacy wytrwali w górach chodzą. Ale mniejsza.
Idziemy już razem, w miarę spokojnym krokiem. Szlak oświetla nam latarka, gdzieniegdzie płaty śniegu, ale już przybrudzone. Dochodzimy do szczytu. Nadzieja na to, że coś będzie otwarte, a przede wszystkim - będzie gdzie wbić pieczątkę do książeczki GOT. I znowu rozczarowanie. Wszystko pozamykane. No trudno..może na czeskiej stronie, w schronisku, które wygląda, jakby czas zatrzymał się na latach 70.
Robimy zdjęcie kierunkowskazów i idziemy dalej, trasą Śpiących Rycerzy .

Zdjęcie wykonane telefonem...warunki nocne
Droga  z Czantorii do Chaty za Czantoryją jest równa, zatem idziemy dziarskim krokiem. Po lewej stronie rozciąga się widok na oświetlone miasta po stronie czeskiej, niebo wygwieżdżone. Opowiadamy o sobie, o tym co było wcześniej, nim się poznaliśmy. Ja mówię o romantyzmie poprzedniej osoby, z która się spotykałam.
- Daj spokój, romantyczne gadanie - prychnął Damian - To masz romantyzm: rozgwieżdżone niebo, widok na miasto w oddali. A nie jakieś debilne teksty..
I w tym momencie pośliznął się na kamieniach
- To masz karę za to, że krytykujesz innych - podsumowałam jadowicie i sama objechałam na kamieniach
Roześmialiśmy się równocześnie.
- Powiedz mi, dlaczego my to tak od kota ogona wszystko bierzemy? - westchnęłam - Zamiast pospacerować jak inni po mieście, po centrum Katowic, pooglądać dekoracje świąteczne, pochodzić po jarmarku? A my...wieczornonocne wejście na Czantorię.
- A potrafiłabyś tak jak inni? - spytał
- Może i potrafiłabym, ale byłoby nudno - odpowiedziałam spokojnie.
Bo już wiedziałam, ze nie potrafiłabym.
Doszliśmy do czeskiego schroniska. Nie budziło zaufania, raczej wątpiliśmy, czy będzie otwarte. Podeszliśmy do drzwi, nacisnęliśmy klamkę. A w środku.... bajka. Miliard. Schronisko w pięknych dekoracjach świątecznych. Na ławach skóry zapraszające do odpoczynku. Oprócz nas była tam para młodych ludzi/turystów i Czesi, zapewne znajomi właścicieli schroniska. 
Tu możemy wreszcie przybić pieczątki, kupić coś do picia i spokojnie zjeść kanapki. Można tu płacić złotówkami, obsługa przelicza to na korony. Ciepło rozleniwia nas, dekoracja sprawia, ze nie chce się stad wychodzić.Dlaczego nie ma takiego miejsca po polskiej stronie? Gdyby nie to, że chcemy jechać do Gołębiewskiego i jest to wyjazd jednodniowy - zostalibyśmy na noc. Ale trzeba się zbierać. Niechętnie opuszczamy schronisko.
Teraz ja prowadzę, wiem, ze zejście na niebieski szlak jest za sezonową chatą i dość trudne do zlokalizowania. Ale trafiam bez problemu. Schodzimy ścieżką. Wiem, ze ona z czasem przemieni się w szerszą wygodniejszą. I wtedy natrafiamy na przeszkodę: powalone drzewo i woda spowodowały ze w ścieżce jest..wyrwa. Jakby ktoś wysadził to dynamitem.
- I to jest ta trasa dla emerytów?- pyta Damian
- Chwilowe uniedogodnienie - odpowiadam filozoficznie - Abyśmy sie nie przyzwyczaili
- I mówi to osoba, która dziś mdlała - Damian musi mieć ostatnie zdanie
Nie kłócimy się. Tylko tak...przekomarzamy. Idziemy dziarskim krokiem, ścieżka rzeczywiście po jakimś czasie jest szeroka i możemy iśc obok siebie. I znowu rozmawiamy, rozmawiamy, rozmawiamy.
Nauka z tego wyjazdu?
Nie można rezygnować z tego co się planuje. Gdybyśmy nie weszli na Czantorię, a później nie przeszli na czeską stronę, nie mielibyśmy możliwości przebywania w Chacie za Czantoryją.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Copyright © 2016 W drodze , Blogger