20:48

Dzień szósty. Z góry mapy w dół - jak poznaliśmy Momira

Dzień szósty. Z góry mapy w dół - jak poznaliśmy Momira
01 sierpnia 2017r., Sarajewo, Gorażde, Wiszegrad, Trebinje.
Pakujemy rzeczy. Poprzedni wieczór rozmawiamy z motocyklistą z Francji. Przyjechał na GS - ie. Zwiedza Europę. Ale jest emerytem (jakiś młody wiek emerytalny, albo dobrze się zakonserwował). Rano zbiera się dosć szybko. My mamy czas, nic nas nie goni. Zaplanowana trasa to Gorażde, potem Wyszgrad a później Lukomir . Ten ostatni przystanek to pomysł Damian. Ja się nie wtrącałam o marszrutę - siedzę z tyłu, plecakuję, wiec nie mam nic do gadania. Ale najpierw Gorażde. Jedziemy z Sarajewa drogą M - 5. I tuż za granicami miasta spotykamy sie z tablicą: Witamy w Republice Srbskiej. Znikają meczety, mizary. Za to pojawiają się flagi informujące, ze to już inne terytorium. No cóż - historii nie odwrócimy. Ale droga piękna, kamerka na kasku Damiana odpowiednio ustawiona, zatem możemy sobie jechać skolko ugodno. Słonce oślepia i zakładamy okulary. Te same, które kupiliśmy w Karkonoszach. Wreszcie ulga dla oczu, nie sposób było jechać z przymrużonymi i łzawiącymi. Jedziemy wąwozem, wspinamy się na zbocza - Suzi jest niezrównana i dzielnie pnie się w górę. Widok z miejscowości Pale na otaczające tereny znowu zapiera dech w piersiach. Ale nie mamy czasu, trzeba jechać dalej. I w pobliżu meczetu Dżamija Hrenovica skręcamy w drogę R448 na Gorażde. Droga jak droga - wyasfaltowana, ale bardziej przypomina drogę przez wieś. Zaczyna też wspinać się w górę, mijają nas co chwile co prawda samochody, ale jest ich znikoma ilość. Zakręt za zakrętem, ja zaczynam być przekonana, ze wpadliśmy w pętle czasu, bo na bank te drzewo, ten słup już mijaliśmy. Stale w górę, stale w górę. Rozważam opcje - Co zrobimy gdy braknie paliwa? Bo mijane domy wyglądają na raczej niezamieszkałe.
I gdy juz tracimy nadzieje, wyjeżdżamy na piękny płaskowyż/wypłaszczenie, a mi wyrywa sie podziw ze słowem baaardzo popularnym w Polsce
- O k*****... - chyba nie musze tłumaczyć, ze to największy stopień zachwytu
- to ja już nie mam pytań - dodaje Damian


No to nie mamy pytań.
Bezchmurne błękitne niebo a wokoło nas szczyty gór Dynarskich. Gdzie spojrzeć - pasma górskie. Oczywiście: zdjecia, film i co tylko. Chwila odpoczynku i ruszamy dalej. Droga własciwa, bo drogowskaz wskazuje że : tu macie jechać do Gorazde. Jedziemy. Naszym zadaniem jest tez wypatrywać tabliczki infomrujacej o polach minowych. Tzn. ja mam jej wypatrywać. Hmmm..jakoś nie chciałam w to wierzyc. Widziałam rózne tabliczki: o bohaterach I wojny o partyzantach o zwierzętach, które mogą sobie beztrosko hasach po drodze. ale charakterystycznej trupiej czaszki nie widziałam. I gdy traciłam nadzieję
- Jest!!! - krzyknęłam i postukałam Damiana po plecach (nasz sposób komunikowania się w trakcje jazdy)
- Co? - zapytał mało inteligentnie
- Jest tabliczka- już zsuwałam się z Suzi i podbiegłam do miejsca


Wyglądamy jak alieny. My z tabliczką o minach.
Damian nawrócił...Noooo pokaz w Hoolywood to nic. Tyle zdjęć napstrykalismy. Ale też widzieć taką tabliczkę "na żywca" to nie byle co. Ruszyliśmy dalej. początkowo sądziłam, ze to tabliczka pod publiczkę, ale okazało sie, ze jest ich wiecej. Gdy później przeczytałam - założenie miny przeciwpiechotnej to koszt ok 3$. Jej zdemontowanie 300$. To taniej postawić tabliczki. wchodzisz na własne ryzyko.
Zjeżdżamy do miasta położonego - a jakże - w dolinie. Świetne miejsce na ostrzał. I tak tez było 20 lat temu. Jadąc drogą natykamy się na miejsce upamiętniające stanowiska wojsk serbskich podczas ostrzału miasta (mają stronę na fcb - https://www.facebook.com/Muzejsko-memorijalni-centar-Rorovi-753841134674470/ ). Znowu historia. Znowu niedawna.


 miasto w dolinie Driny
Samo miasto nisi nazwę miasta - bohatera. Nie dziwie się. To małe miasteczka, ale ślady po wojnie jeszcze bardziej widoczne niż w Sarajewie. Nie zatrzymujemy sie jednak, tylko drogą M20 kierujemy na Wiszegrad wzdłuż rzeki Driny. Noooo...jeśli Vrbas był piękny to tutaj nie potrafię znaleźć określenia. Siedzę za plecami Damiana, nie muszę sie skupiać na drodze to mogę oglądać widoki. A jest co oglądać (muszę wymyślić sposób, żeby jechać i robić zdjęcia). I dodatkowo tunele w zboczach. Nie jakieś na 10 metrów ale tak od 500. Pięknie.

 Drina

 Motocykliści przed Wiszegradem
zawsze pojawia się wiernopoddańcze hasła
Wiszegrad wita nas swoim charakterystycznym mostem. Podjeżdżamy, aby zrobić zdjęcia a później szukamy miejsca na obiad.


most w różnych ujęciach
Podjeżdżamy do Caffe Amsterdam, ale okazuje się, ze tam można tylko wypic kawę, piwo. Jednak wychodzi nam na spotkanie sam właściciel, Momir. Mężczyzna o słusznej wadze i słusznych rozmiarów. Od razu proponuje nam abyśmy zostawili moto pod parasolem, a kaski u niego w knajpie.
Suzi odpoczywa
 Mamy się nie obawiać, bo on sam jest motocyklistą. No to ok. Idziemy zjeść obiad do Ćevabdžinica Arsići. Tam wreszcie mogę ja zamawiać i szprechac po rosyjsku skolko ugodno. A później wracamy do Momira i tu już Damian prowadzi z nim rozmowy, ja przysłuchuję się, rozumiem o czym mówią, ale wtrącam się rzadko. Reaguję, gdy Momir, stukając sie znacząco w skroń, usiłuje się dowiedzieć, czyj był pomysł, żeby jechać do Lukomiru.
- It was his idea - mówie szybko i wskazuję na Damian
- Stupid idea - Momir kręci głową

- Very stupid idea - dodaję z uśmiechem
Momir proponuje inna trasę - wrócić do Gorażde ale później kierować się na Foca, Park narodowy Sutjeska a później na Trebinje.
Damian nie jest chyba przekonany, ale dla świętego spokoju obiecuje, ze zastanowimy się w drodze. Żegnamy się z Momirem i ruszamy w drogę. Za Gorażde, przy rozjeździe na Trebinje i Sarajewo wjeżdżamy na drogę do Sarajewa. Jednak zaraz dAmian zatrzymuje się, chwila zawahania i nawrót. Jedziemy do Trebinje. Żegnaj Lukomirze i warunki hard core. Droga M20 równa jak stół i my na tym stole. Mijamy Foca, gdzie mieszkańcy kąpią się w basenach miejskich (ciepło, bardzo ciepło), wjeżdżamy w Sutjeski, tam na jednej z polan pomnik Tjentiste spomenik.  
 pomnik w oddali


a tu w parku...
Tu tez znajdujemy tabliczki z ostrzeżeniem przed minami. A otaczające nas góry są przepiękne. Rekompensują Damianowi utracony Lukomir. 
W pewnym momencie zaczyna mrugać nam rezerwa paliwa a później świecić blaskiem ciągłym. Gdy tylko można - jedziemy na tzw luzie. Widok miasteczka wywołuje w nas ożywienie. Jednak nie można żyć bez udogodnień cywilizacji. 

pumpa (stacja beznynowa) i mućki beztrosko chodzące po mieście


gdzieś przy drodze M20 - ciepło
Dojeżdżamy do Trebinje. Tu już inny krajobraz, inne góry inny klimat. Między wzniesieniami widoczne są też smugi dymu - palą się okoliczne lasy (nie dziwi mnie to - przecież to lasy piniowe, gaje oliwne - paliwa ile się chce). Zatrzymujemy się za stacją benzynową, aby ustalić, gdzie szukamy noclegu. I własnie wtedy podjeżdża do nas terenówka ze znakami straży pożarnej na "bombie". Pyta czy szukamy noclegu, bo jeśli tak to on zaprasza do siebie. Koszt 10euro za noc od osoby. Decydujemy się i jedziemy za strażakiem. I w ten sposób poznaliśmy Susica. Dostaliśmy pokój, łazienkę a nasza Suzi mogła wyspać sie w garażu. Prysznic, przebieramy sie w cywilne ciuchy i idziemy poznać miasto. 



miasto, rzeka, most i turysta
Tam poznajemy starszego pana. I to własnie wtedy możemy dowiedzieć się o wojnie domowej(znowu ja rozmawiam, bo porozumiewamy się językiem Puszkina i Tołstoja). Reasumując rozmowę ze starszym panem - wykładowcą na Uniwersytecie w Belgradzie i tłumaczem przysięgłym języka francuskiego - dawna Jugosławia miała ścisle podzieloną produkcję, każdy kanton/region zajmował się czymś co dawało wspólny, wymierny efekt. Wojna doprowadziła kraj prawie do ruiny. A wszystko zaczęło się od uprzedzeń nacjonalistycznych. Wreszcie jakieś konkretne informacje o wojnie. Żegnamy się z panem i idziemy coś zjeść (moje ukochane naleśniki - dawno ich nie jadałam). 


codzienna lektura przewodnika - chyba zna go już na pamięć
Życie w mieście dopiero sie zaczyna, temperatura osiągnęła normalny poziom, więc można wyjść i spotkać się ze znajomymi.
 Katedra Narodzin MB (czy jakoś tak)
Idziemy miedzy ludźmi, przyglądamy się. Ale musimy wracać, jutro wyjeżdżamy dalej. Urok podróży motocyklem. Dobranoc, Trebinje.

18:35

Dzień piąty.Sarajewo, dzień cały. Śladami wojny

Dzień piąty.Sarajewo, dzień cały. Śladami wojny
31 lipca 2017r.
Wyjątkowo budze się pierwsza. Nie daje mi spac myśl o przepierce, absolutnie nie chcę, aby to robiła nasza Oma. Starsza Pani ma prać moje rzeczy a ja mam się lenić? Niedoczekanie. Robię przepierkę i wieszam nasze rzeczy na tarasie. Spokojnie - wyschną do południa. Oczywiście widzi to nasza Oma i jest "oburzona" - przecież mówiła, ze ona to zrobi.
Wstajemy, jemy śniadanie (pomidory to zbawienie w tym cieple), ustalamy kolejność zwiedzania. Dziś trasa: śladami wojny.
Zaczynamy od Białej Twierdzy. A w zasadzie od jej ruin. Widzieliśmy ją już wczoraj, a szczególnie flagę Bośni i Hercegowiny, która dumnie powiewała nad miastem. Taki symbol niezwyciężenia. Wspinamy się do twierdzy. I znowu panorama Sarajewa, uliczki wąskie, że nie zmieszczą dwóch wymijających się samochodów.
 wspinamy się do Białej Twierdzy - wąskie uliczki
miasto - nie trzeba komentarzy
 Kolejny urok jakie miasto rzuciło na nas. Podobnie sama twierdza. Z jednej strony widzimy miasto z drugiej wąwóz między górami. Powietrze nagrzane, lekko drga jednak potrafimy dostrzec odległe szczegóły drogi. I znowu zmieniamy się w turystów japońskich. Swoją drogą czekam, kiedy braknie nam miejsca na karcie pamięci i w telefonie.

 wąwóz wyjazdowy z Sarajewa

 My..


Biała twierdza i flaga Bośni i Hercegowiny
Schodzimy. Jeszcze do kwatery zanieść poranne zakupy a później już do miasta. Damian idzie przez cmentarz - nagrywa film, ja drogą obok. Mam sandałki, ale bruk po którym idę jest wyślizgany. Łatwo o pośliźniecie. Niewiele myśląc zdejmuję je i pomykam na boso. Wiem, ze niżej jest ujecie wody i będę mogła spokojnie obmyć stopy. Tam tez spotykamy się z Damianem i już idziemy razem.

Damian...i reklama Kataru. Swoją drogą w Sarajewie znajdujemy ambasady Kataru, Iranu, Iraku...
 Trasa podobna - Baščaršija, tu Damian nagrywa podjeżdżające tramwaje, a później już kierujemy się w stronę Katedry Serca Jezusowego. 
 róże przy katedrze
Damian odpoczywa
miejscowy kot...
Tam pojawiły się pierwsze róże Sarajewa. Przykre jest to, że w mieście co chwilę mają miejsce remonty chodników i siłą rzeczy róże są niszczone. Później już nie wracają na swoje miejsce. Choć mieszkańcy nie zgadzają się z taką polityką miasta.
Odpoczywamy chwilę w cieniu i ruszamy dalej. Idziemy w stronę Gradskiej tržnica Markale, miejsca gdzie miało miejsce jedno z pierwszych ostrzelań ludności cywilnej w wojnie domowej. 
schody do Markale
Dziś to miejsce tętni życiem, można zakupić w nim przede wszystkim produkty lokalne (pyszne - szczególnie szynka długo dojrzewająca i kajmak...oczywiście kupiliśmy "na smak").
Kilka zdjęć i kolejny punkt - tym razem Wieczna Watra. Płomień, który upamiętnia ofiary II wojny światowej
wieczna watra
Płonie nieprzerwanie od 1945r. Kolejny przykład, ze miasto pamięta o swoich bohaterach bezimiennych.
I to nie tylko tych dorosłych, potrafiących nosić broń. Idziemy teraz ulicą Tita do parku, gdzie postawiono fontannę i ...nie wiem jak to nazwac. To miejsce w którym uczczono ofiary małych dzieci, które zginęły w czasie wojny  domowej.

fontanna i jej obramowanie
Park w przy wejściu do niego fontanna. Jej obrzeżenie ma odciśnięte małe stopki. I obok metalowe walce, kilka. Na nich wypisane imiona i nazwiska dzieci. Chwila zadumy.
Odpoczywamy w cieniu, posilamy się (jogurt i owoce) i ruszamy dalej - Aleja Snajperów. To już nowa część miasta. Szeroka ulica, wspaniałe miejsce do szukania ruchomych celów. 


 Aleja Snajperów, róże...
 pamieć małego Nemira
miejsce po róży Sarajewa...czerwony wosk się stracił
I znowu róże, obelisk poświęcony zastrzelonemu siedmiolatkowi. A dookoła miasto tętni życiem i płynie czas dalej. Wracamy. inną drogą, nie tak reprezentacyjną. Słonce daje znać o sobie, szukamy cienia przy domach.
Mieszkańcy Sarajewa pamiętają o bohaterach, ale pamiętają o decyzjach z konferencji w Dayton. I dają temu niezadowolenie publicznie. Wojna to okrucieństwo. I odczuwają to okrucieństwo przede wszystkim cywile. 



pamięć o czasie minionym, dyskusyjne decyzje układu w Dayton
Wracamy wzdłuż rzeki, mijamy ciekawe mosty spinające dwa brzegi. Jeden z nich projektowany wespół przez tego Eiffla. a drugi naprzeciwko wydziału Sztuk Pięknych Uniwersytetu w Sarajewie. 

most "prawie"Eiffla
most naprzeciw wydziału sztuk pięknych
 Znowu Stare Miasto. Rozglądamy się za miejscem, gdzie będzie można zjeść lekki obiad. Znajdujemy takie miejsce. Zamawiamy sarmę (na pół!) i sałatkę pomidorowo - ogórkową. Do tego pieczywo, jogurt, kawa i cola. 

nasz obiad
I znowu płacimy śmieszne pieniądze. Staramy się w posiłkach naśladować mieszkańców Bałkanów. Jemy powoli i pogadujemy, odpoczywamy, obserwujemy innych.  
Zbieramy się z miejsca.Ja chce zobaczyć główny meczet - Gazi Husrev-bega. wchodzimy na plac meczetu, siadamy na kamiennym murku. Obserwujemy wiernych i zwiedzających.
Wśród wiernych oczywiście podział - osobno kobiety, osobno mężczyźni. Ale ich pobyt tu to bardziej spotkanie a nie modlitwa. Forma wyciszenia się, odpoczynku, porozmawiania ze znajomymi.

 modlący się... 
studnia do obmycia rytualnego i muzułmanka...a nie, to ja :)
Badziąg przy studni.
 Meczet można zwiedzić, ale za opłatą i w stosownym stroju. Jestem na to przygotowana (w przeciwieństwie do innych turystek, które otrzymują w kasie szal i abayę). Płacę te 3 KM i wchodzę. Zostawiam sandałki przed wejściem. 

W samym meczecie - noooo pięknie. Ale turyści...niektóre dzieci powinno się trzymać na smyczy. Ja wiem, że bezstresowe wychowanie, ale turlanie się po kobiercach, pokrzykiwanie... I to Polacy. Chyba zacznę rozmawiać z Damianem po angielsku.Wracam na plac meczetu. Jakie jest moje zdziwienie, gdy widzę Damiana siedzącego sobie wygodnie na macie
- Skąd to masz? - pytam i siadam obok
- A chodził tu facet i dostałem, żeby mi było wygodnie - wyjaśnił spokojnie
Siedzimy i obserwujemy zwiedzających, modlących się. Nie chce nam się iść dalej, jest nam tu dobrze. Odpoczywamy. Ale tez nie będziemy siedzieć tu wiecznie. Wychodzimy. Znowu po Baščaršiji, trochę chaotycznie: Dugi bezistan
wejście do bezistanu
znowu Katedra Serca Jezusowego (tu natykamy się na grupę Polaków, którzy nie potrafią rozpoznać co to za postać przed katedrą - wstyd..przecież tak charakterystyczna postać w rozwianej sutannie, podparta pastorałem...patrioci). Kawa i lody, znowu lektura przewodnika.
kawa, relaks.
 I wreszcie decyzja, ze trzeba by kupić pamiątki dla bliskich. Łatwo postanowić, trudniej zrealizować. Bo na straganach, jak w całym świecie, badzie przerozmaity. Ale coś tam wybieramy. Kierujemy się do naszej dzielnicy. Jeszcze tylko zakupy na jutrzejsze śniadanie i spóźniony obiad. Odnajdujemy przyjemną restauracyjkę obok ratusza, obsługuje nas sam właściciel (Pańskie oko konia tuczy), ale posiłek, który dostajemy, jest rewelacyjny (bierzemy małe porcje czewapi - 3,5KM, sałatkę z pomidorów i ogórków, jogurt i piwo).
Idziemy na wzgórze, gdzie mieszkamy, ponieważ:
1. chcemy usłyszeć modlitwę muzułmanów po zachodzie słońca,
2. Damian nagle odkrył, ze jest zachód słońca i trzeba go sfotografować.

uliczki na wzgórzu i zachód słonca
Udaje nam się to zrealizować, modlitwa jest sama w sobie ekscytująca. Jednak choć trochę orientu udaje nam się poznać tu w Europie.
Będzie nam trudno wyjechać z Sarajewa. Zachwyciło nas to miasto, urzekło. Ze stolic, które mieliśmy okazję zobaczyć jest "numeb one" i na pewno tu wrócimy.
Copyright © 2016 W drodze , Blogger