23:40

Dzień trzeci - arystokratyczno - filmowy Londyn

Trzeci dzień w Londynie. Dziś sami, bo Anka idzie do pracy. Nie będę pisała, gdzie pracuje, ale firma dość ... ciekawa. Ja zaczynam coraz później się budzić. Zmęczenie, ale i przyzwyczajenie się do nowych warunków. Nawet Damian to zauważa i komentuje.
- A gdy wstaję bladym świtem to jest źle -
Jak zawsze rano: śniadanie i ustalanie trasy. Dziś ja mówię co chcę zobaczyć. No i czas kupić pamiątki dla bliskich. Damian jak zawsze metodycznie ustala plan wyprawy (jak ja z nim lubię jeździć, nie muszę się martwić tą częścią podróży). Dziś ma być ten Londyn znany - Piccadilly, China Town, Buckingham i filmowe miejsca (ale o tym później). Moje prośby zostają uwzględnione w planie, pakuję tylko jeszcze kanapki do torebki (swoją drogą - jest ona baaaardzo pakowna) i ruszamy. Jedziemy autobusem do stacji metra Blackhorse Road i stamtąd do Leicester Square Station. Tu wysiadamy, wychodzimy ze stacji metra i od razu wpadamy w tłum Londyńczyków.

 My mamy wolne - oni różnie. Idziemy w stronę Piccadilly i natrafiamy na sklep M&M- sów. Raj dla dzieci i dorosłych


 M&M-sy w różnej aranżacji
 nie tylko słodycze, dodatki to podstawa
Wychodzimy ze sklepu lekko otumanieni gwarem i człowiekami. Na ulicy nie jest lepiej, ale tu można zawsze skręcić w mniej uczęszczany zaułek. Dlatego skręcamy do China Town
 wita nas brama

 I chińskie restauracyjki. Specjalność - kaczka... Z przyczyn politycznych nie umieszczę zdjec tych ptaków
 Ale ja już wiem, że jeśli nie zjem dziś czegoś słodkiego to chyba pęknę. Chcę ciastek tu i teraz. Jednak szkoda byłoby mi zjeść tak piękne dzieła sztuki ciastkarskiej. Głód na słodkie udziela się Damianowi. Zgodnie stwierdzamy, że musimy gdzieś iść na kawę i coś słodkiego do niej.
 
słodkie dzieła sztuki w oknach wystawowych
Z założenia blog ma być też pomocny dla czytających. Jedzenie w China Town zaczynało się od ok. 5/8 funtów. Dlatego lepiej zabrać kanapki na drogę i poszukać gdzieś indziej czegoś tańszego (tak udało nam się znaleźć w miarę przystępne jedzenie w Soho - porcja słuszna i za ok 6 funtów).
Przechodzimy na Piccadilly. Tam znajduję sklepy z pamiątkami. Ale też nie wchodzę od razu do pierwszego. Porównuję i szacuję. Nie ma sensu przepłacać. Kupuję dla przyjaciółki córki zestaw herbat, dla mojej mamy notes z długopisem z motywem Londynu (najsłynniejsze budynki, postacie żołnierzy w czerwonych kurtkach mundurowych i z charakterystycznymi czapami futrzanymi), a dla siebie ...kubek. Bo takiego jeszcze nie mam. Nooo...to pozostaje upominek dla mojej córki. Ale na razie nie mamy na niego pomysłu.
A my wsiadamy do metra na Piccadilly i jedziemy linią o tej samej nazwie do stacji Green Park.
I już spacerkiem, przez park (jak sama nazwa wskazuje), idziemy sobie do najbardziej znanego mieszkania w UK - w stronę mieszkania JKM Elżbietki numer II. Do pałacu idziemy ścieżką/trasą pamięci Księżnej Diany.
I tu chichot losu - ta nietolerowana księżna jest tak czczona przez Brytyjczyków. Ale oto i sam pałac...tzn najpierw ogrodzenie a później już on sam.

Flaga Brytanii na maszcie, znaczy że Eliżka jest w domu
Pałac. I jakoś nie zrobił na mnie wrażenia. Znowu oczekiwałam grzmotów i błyskawic a tu nic. Nawet Eliżka nie zerknęła przez okno, aby na nas popatrzeć. Mnie zaciekawiło jednak coś innego. Słupki, które odgradzają ulicę, deptak...zwał jak chciał. Każdy z nich był oznaczony E II R.
 słupki z inicjałami JKM
Domyśliłam się że to : Elżbieta II królowa. A jeśli królowa zejdzie z tego padołu łez? To? Zmienią słupki czy będą skuwać inicjały i dadzą nowe? Ot - zagadka.
Zjadamy kanapki pod pomnikiem Victorii (tej bogini od zwycięstwa wszelakiego) i lekko znudzeni idziemy sobie wzdłuż Constitution Hill. 
Na jej zakończeniu łuk triumfalny poświęcony Wellingtonowi (to ten który pokonał Napoleona pod Waterloo) i wreszcie odnajdujemy naszego ukochanego Preta. No jak nic - nasze organizmy domagają się kawy i czegoś słodkiego. To jest to czego chcieliśmy od rana. Dlatego nie żałujemy sobie. A co!
Damian z kawą i mufinem. Jest baaardzo zadowolony z życia
Odpoczywamy, bo to dopiero pierwsza część naszego zwiedzania. A gdzie reszta?
Pijemy kawę, obserwujemy ludzi, londyńczyków. Damian dodatkowo przegląda przewodnik i mapę. Jak ja lubię z nim zwiedzać....
Ale czas na dalszą część wędrówki po Londynie. Z Preta przechodzimy na drugą stronę ulicy i wchodzimy do Hyde Parku. Tu napotykam na napis na ogrodzeniu
                  W dowolnym tłumaczeniu: cokolwiek będzie przyczepione na ogrodzeniu, będzie usunięte.
 
I wszędobylskie wiewiórki 
I rzeczywiście - nie ma tu zbędnych reklam, informacji i czego tam jeszcze ludzie nie potrafią wymyślić, aby oszpecić otoczenie. Idziemy spacerowym krokiem wzdłuż stawu/zalewu parkowego.

 Ulubione ptactwo wodne Damiana...tu doszły jeszcze gęsi
Ja w geście: voila
 Za chwilę przejdziemy tym mostem na drugą stronę

Miejsce poświęcone pamięci Księżnej Diany
Dla przypomnienia - stale szliśmy linią pamięci Księżnej. I właśnie w tym parku znalazł miejsce/ pomnik poświęcony jej pamięci. Ale żaden tam monument, popiersie czy inne dzieło rzeźbiarza. Piękny krąg wodny z miejscem do zabawy dla dzieci. Sądzę, ze to o wiele lepsze uczczenie pamięci Jej osoby, niż jakieś badziewsko, na którym będą siedziały gołębie.
Podoba mi się park. Jest "dla ludzi"- ławki, porządek, kawiarnie. I dużo przestrzeni. Przechodzimy przez most i idziemy w stronę słynnego Speaker's corner. I jakie jest nasze zdziwienie, gdy:
- po pierwsze primo - nie potrafimy go znaleźć
- i dwa, po drugie primo- gdy go wreszcie odnajdujemy (znowu bez fanfar i innych zjawisk), nie robi większego wrażenia. I na dodatek otoczony jest taśmą blokującą wstęp.
Widocznie tolerancja Brytyjczyków też ma swoje granice.

Speaker's corner i Damian przymierzający się do wygłaszania mowy.
Kolejny etap zwiedzania Londynu za nami. Czas na następny. A że dziś Londyn "filmowo - książkowy", zatem chyba nie muszę nikomu tłumaczyć jakie dwa słynne miejsca znane są w Londynie własnie z filmów.
Jedziemy do pierwszego z nich. Metro to jednak rewelacyjny wynalazek. I karta Oyster.
Wsiadamy do metra i wysiadamy tam, gdzie przyjechałam prosto z lotniska. Baker Street. I adres Baker Street 221B - mieszkanie Sherlocka Holmesa

Stacja metra Baker Street 
Nie wchodzimy do samego muzeum. Kolejka przed nim odstrasza skutecznie. Ale przed drzwiami można zrobić sobie zdjęcie z policjantem czasów Holmesa. A właściwie czasów sir Arthura Conan - Doyla.
 przed wejściem do domu Sherlocka
kolejka skutecznie nas odstraszyła, a że czas był popołudniowy i trochę trasy za nami postanowiliśmy wejść do pobliskiego pubu.


pub z zewnątrz i piwo guinness

pub od środka
Damian studiujący przewodnik po Londynie. To jego nawyk w trakcie wyjazdów
Posiadujemy, ale trzeba się zbierać. Jeszcze dwa miejsca przed nami. Wychodzimy z puby i idziemy wzdłuż Regent's Park do...meczetu. To nie tylko meczet ale i centrum kultury islamskiej. I chyba trafiliśmy na czas modlitwy. 
- Ty wiesz, ze nie możesz tu tak wchodzić - Damian nie byłby sobą, gdyby nie zwrócił mi uwagi....
- A proszę Cię bardzo. Zaraz się dostosuję- tylko sekunda minęła od momentu zdjęcia czapki (przypominającej wiewiórkę) do zrobienia z szala pięknego hijabu - Mówisz i masz
wchodzimy do meczetu. W ostatniej chwili zatrzymałam się przed sala modlitw. Tu przecież podział na sferę męską i żeńska. Nawet sklepiki, gdzie można kupić hijab, abaye i inne. Wchodzę do takiego, rozglądam się, wymieniam kilka uwag z muzułmankami które tam pracują. Miło i sympatycznie. Damian w tym czasie czyta "regulamin" meczetu. Wyraźnie wypunktowane co wolno, a czego nie (np wskazane jest, aby przed przyjściem do meczetu mieć czyste skarpetki i nie jeść wcześniej potraw z cebulą, czosnkiem). Czasami w kościołach katolickich przydałby się taki regulamin.
Jednak nie przeszkadzamy muzułmanom w modlitwie. Wychodzimy z meczetu i idziemy do Regent's Park. Zaczyna się ściemniać, a jak już chyba wcześniej wspominałam - parki w Anglii są nieoświetlane. Ale nie jest tak źle. Do pełnego zachodu słońca trochę brakuje.
W trakcie spaceru planujemy wypicie kawy i zjedzenie czegoś. Jednakże nie uśmiecha nam się posiłek w kawiarniach parkowych. Może znajdziemy coś gdzie indziej, Albo uratuje nas Pret. I tak też jest. Robimy jeszcze zakupy w Tesco, żeby mieć coś na kolację. Wsiadamy do metra i jedziemy na stację King's Cross St. Pancras. Dwie stacje połączone ze sobą. Wysiadamy na St. Pancras. idziemy na stacje kolejową. I tu znowu miłe zaskoczenie... Pomnik pożegnań/spotkań.
Szukałam wiadomości na temat tej rzeźby. Na pewno autorem jest Paul Day. Dla mnie to nawiązanie do I wojny. Sugeruję się tutaj ubiorem mężczyzny. Ale znowu pantofle kobiety nie są absolutnie z czasów I wojny
Bardzo dużo znajdzie sie w Londynie nawiązań do I wojny. I nie są one nachalne. Takie wytonowane. Podobno ta rzeźba została uznana za ckliwą. To ja proszę o takie ckliwości w Polsce.
Przechodzimy już na drugi dworzec. Na dworzec, gdzie znajduje się peron 9 i 3/4. Dworzec  King's Cross
dworzec King's Cross wieczorem
uwiecznienie, ze faktycznie tu jestem
Ja przed dworcem, ale bez biletu do Hogwartu

Kolejka, żeby zrobić sobie zdjęcie z wózkiem w ścianie - ech ta reklama
Rowling trafiła w dziesiątkę ze swoimi książkami o magii i czarodziejach. A sam Londyn upiekł na jej ogniu swoją pieczeń. Na dworcu można kupić pamiątki związane z Harrym Potterem. Na dworcu znajduje się sklep z pamiątkami, a do niego kolejka - a jakże. I odpowiedni pracownicy kierują "ruchem", czyli ilością osób, które tam wchodzą. Kolejka przesuwa się dość sprawnie. Więc nie trzeba się zniechęcać. A sam sklep warto odwiedzić

Ja przed sklepem i "chore tłumy mugoli". Pokazuję na reklamówkę z tesco ;)
Damian dzielnie znosi tłumy, wchodzi ze mną do sklepu. A ja już wiem, co kupię Tamarze. Pamiątkę z Hogwartu! No i zaczynają się schody - który dom lubi? (zorientowani wiedzą w czym rzecz), jaki kolor ma być? I co to ma być? Szalik, kubek, smycz a może coś innego? Wymieniamy uwagi, Damian trzyma kubek  w barwach Slytherinu (bo coś mi kołacze w głowie, ze Snape, Malfoy i inni to jej idole). Ostatecznie zmieniamy decyzję i kupujemy kubek z "magicznym barometrem świata czarodziejów" (pojawia się w filmie Fantastyczne zwierzęta i jak je znaleźć). Moja miłość do dziecka jest warta 9 funtów. Ale to przecież pamiątka z peronu 9 i 3/4

gablota z magicznymi przedmiotami a po prawej - pudełka z różdżkami
Kupujemy i wychodzimy z tłumu. To cud że nie umarliśmy w takim tłoku. Wychodzimy z dworca, ja jeszcze robię zdjęcia i wracamy do metra. 

Do domu przychodzimy późno. Ale ja jestem bardzo zadowolona. Kolejny dzień upłynął mi na poznawaniu Londynu, tym razem tego filmowego. Tym sympatyczniej, ze oglądamy go wspólnie. Ten dzień był "moim dniem", zwiedzaliśmy Londyn wg moich fanaberii. Ale zobaczyłam to, co chciałam.
Dziękuję, Damian. :*

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Copyright © 2016 W drodze , Blogger