11:08

Ałla, Ałła, Hospadin pamiłuj... czyli zderzenie kultur

Ałla, Ałła, Hospadin pamiłuj... czyli zderzenie kultur
Wyjechaliśmy z Kruszynian. Taka refleksja mi sie nasunęła: wschód Polski kojarzy nam się z zacofaniem, może nawet biedą. A tak wcale nie jest. Może nie spotkamy tam "wypasionych" domów, które przedstawiają szalony sen szalonego architekta. Ale to co widzimy, mijamy, jest zadbane, uporządkowane i powoduje, że wyciszamy się, uspokajamy.
Wracamy do Krynek. Z ciekawostek, jakie tam można zobaczyć? Chyba najdziwniejsze rondo, na jakie wjechaliśmy.
 Tablica objaśniająca rozjazdy z ronda i nasza Suzi
W Krynkach spotykają sie trzy religie: prawosławie, katolicyzm i judaizm. Tzn. po judaizmie został tylko budynek synagogi, który już nie spełnia swoich funkcji religijnych. Podobnie z kirkutem (cmentarz żydowski). Gdyby nie tablica informacyjna, nie wiedzielibyśmy, ze właśnie tam się znajduje. Zarośnięty drzewami, trawą, pełniący funkcje wysypiska śmieci i miejsca spotkań miejscowej żulerii. 
Budynek dawnej synagogi w Krynkach
 Zwiedziliśmy też cmentarz prawosławny. Położony na wzgórzu (tam wszystkie cmentarze na wzgórzach). I znowu - przeszłość miesza się z teraźniejszością. Czuje się oddech przeszłości, różnorodności. Jakoś nie odczuwam tego, gdy zwiedzam miejsca Na Śląsku (Górnym), nawet w Krakowie (bo tam to przede wszystkim komercja i lans)

 Kaplica św. Antoniego z charakterystycznym krzyżem prawosławnym na wieży
 
  Groby na cmentarzu. i panorama Krynek

23:14

Na końcu świata i jeszcze dwa metry dalej. Ałła, Ałła

Na końcu świata i jeszcze dwa metry dalej. Ałła, Ałła
Przyjechaliśmy do Białegostoku, do naszych Dobroczynców. Wreszcie. Trzy czwarte drogi w deszczu - naprzemiennie ulewnym lub normalnym. I ta radość - mamy to za sobą, teraz ciepły prysznic, suche ubrania. Ups... no właśnie. Jakoś nie wzięliśmy pod uwagę, że kufry, które były reklamowane jako nieprzemakalne, mogą nie zdzierżyć takiej ilości wody, jaką im zafundowaliśmy. Było mokre prawie wszystko... prawie.uchowały się nasze spodenki. No cóż... Dobre i to. Na sobie mieliśmy bieliznę termo, wiec nie jest tak źle. Oczywiście - nasi Dobroczyńcy od razu przystąpili do akcji pt: ratujemy wilgotne ubrania. Pani Jola poprzynosiła wieszaki, abym mogła powiesić podkoszulki, zostałam skierowana do łazienki, która pełniła rolę pralni i suszarni. Mateusz - syn Pani Joli - przyniósł osuszacz, którego zadaniem było pochłanianie wilgoci jaka parowała z naszych ubrań.
- Swoją drogą - praktyczne urządzenie - przez cała noc wysuszyła nam się cała odzież i tylko jeansy były wilgotne na szwach -
Zabawnie wyglądało suszenie papierosów Damiana, wykorzystali do tego...suszarkę do owoców/warzyw...
Jednym słowem - poczuliśmy się jak w domu. Nawet lepiej, bo moja mama ostatnio nie robi dla mnie tego co lubię. Widocznie wychodzi z założenia, ze mam zdrowe ręce i mogę sobie to sama ugotować.
Pani Jola od razu wołała na kolację, a jej mąż pytał konkretnie: czego się napijemy. I nie miał tu na myśli herbaty, kawy czy innych napojów. Stanęło na wódce domowej roboty (wdzięczna
nazwa - Duch Puszczy) i na whisky (bleeee...jak można to pić ?)

 Hmmm...z cyklu: specjały kuchni regionalnej...ogórki małosolne...
 I zaczęły się rozmowy... Co chcemy zobaczyć, dlaczego w taki sposób podróżujemy, czym się zajmujemy, co jest ciekawe i warte zobaczenia, jak remontowali w ziemie dom... Doszła do nas jeszcze Sylwia (żona Mateusza) i tematy zmieniały się niczym w kalejdoskopie. Ale trzeba było wreszcie iść spać, bo zmęczenie dawało znać o sobie.
Dostaliśmy pokój córki naszych Dobroczyńców - Madzi. Obok mieliśmy łazienkę (pokój kąpielowy, a nie łazienka). Trochę pomarudziliśmy, ale wreszcie położyliśmy się. Emocje powoli opadały, tylko Damian nadal emocjonował się drogą
- Widziałaś? Nikt nas nie wyprzedził! Nikt nie dał nam rady! - jego zadowolenie w głosie było tak jawne, ze nie sposób było się uśmiechnąć - Wszystkich wyprzedziliśmy, niczym na moto GP.
- Taaa.... nawet nam objechało koło na wysokości Zambrowa i byśmy poszli ślizgiem w tym deszczu - zauważyłam
- Och, nie tylko tam...-prychnął Damian - Ale opanowałem to. Jechałaś ze mną, a nie z kimś innym.
Ech...ta adrenalina w męskim wydaniu, to ambicyjne podejście.... Ale i ona z czasem opada i sen przychodzi do każdego. Do nas tez przyszedł

30 lipca, sobota

Zawsze jest tak, że gdy chcemy dłużnej spać, to budzimy się wcześnie. Tak było i tym razem. Nie wstałam co prawda bladym świtem ok godziny 5.00, ale już w okolicy 7 otwarłam oczy. I wiedziałam, ze jeśli obudzę Damiana , to zrobi mi pierwszą w życiu nieziemska awanturę z cyklu: Czy Ty nie możesz dłużej pospać?
Dlatego tez odwróciłam się na drugi bok z myślą: "Nie myśl, nie myśl...jeszcze można pospać" i zasnęłam ponownie.
Następne otwarcie oczu miało miejsce o przyzwoitej godzinie. Co więcej... nie tylko ja je otwierałam. Nooo to można pogadać... Jednak świadomość, ze nasi Dobroczyńcy też już wstali (bo przecież słyszymy ich, słyszymy ich rozmowy) nie pozwoliła nam na leżenie zbyt długo.
Rytuał mycia, ubierania i schodzimy na śniadanie. I znowu królewskie jedzenie, płatki owsiane na mleku (mniam, uwielbiam), herbata, kanapki, a później kawa i sernik z dżemem z czarnej porzeczki (domowej roboty). Pani Jola objaśnia mi gdzie co jest i nakazuje czuć się jak w domu. Niczym się nie krępować!
- Doprawdy... jak w tym cynicznym świecie uchowali się ludzie o tak dobrym sercu? -
Chłopaki (Mateusz i Damian) od razu znajdują wspólny język (Co jest niezwykłe, bo Damian w kontaktach z ludźmi nowopoznanymi jest baaardzo zachowawczy i trzeba trochę czasu, nim czuje sie swobodnie. A tutaj od razu - tadam... jakbyśmy znali naszych Dobroczynców od wieków). Zabierają się za reanimacje laptopa - wystawiają go na słońce, aby wysuszyć krople wody, które dostały się pod matryce ekranu. A pózniej ida do garażu i doprowadzają Suzi do błysku. I nie tylko. Dokręcają jakieś linki, robią coś z gazem, sprzęgłem. Czekałam, aż rozkręca ja na części, a później poskładają. Byli bliscy tego. A później stwierdzili, ze trzeba ja sprawdzić i zrobić rundkę techniczną. Damian wyjątkowo usiadł na siedzeniu pasażera (plecakuje)
- Jak Ty utrzymujesz tutaj równowagę? -woła do mnie, bo Mateusz już dopalił Suzi.
Ale ruszyli i za parę chwil byli z powrotem 
- Podziwiam Cię, że potrafiłaś wytrzymać tak długą trasę z tyłu - powiedział Damian do mnie, gdy zsiadł z moto - Faktycznie, muszę pamiętać, ze wiozę Ciebie a nie kartofle.
Ale już Pani Jola woła na obiad, zrobili razem z Panem Wieśkiem dla nas babkę ziemniaczaną. Zjadamy ją i zbieramy się w drogę. Przed nami droga na Supraśl, a później na Krynki i docelowo - Kruszyniany.
Wyruszyliśmy z Białegostoku drogą 676. I tutaj słów kilka na temat dróg.... Może gdzieś trafiają się szutrowe, ale większość z nich jest wyremontowana z piękną nawierzchnią, poboczem i często ze ścieżką rowerową. Taka też jest droga do Supraśla a później na Krynki. I już od Supraśla zauważamy mieszanie się kultur, religii. Przy drogach stoją nie tylko krzyże katolickie ale i prawosławne. Można? Można
Jedziemy do Kruszynian. To wioska w której większość stanowi ludność muzułmańska. To potomkowie Tatarów, którzy otrzymali tutejszą ziemię od Jana III Sobieskiego za udział w wojnach prowadzonych przez Rzeczpospolita w XVII wieku. Czytałam o nich przed wyjazdem i koniecznie chciałam tam pojechać. Nie dodam, ze to spotkanie z islamem. 
I faktycznie, Kruszyniany są...na końcu świata i dwa metry dalej. To malownicza miejscowość, z charakterystycznymi domami, zadbanymi i takimi..innymi.



 Kruszyniany, u góry nasza Suzi a ponizej - droga z pozycji "plecaka"

21:59

Jedziemy na wakacje....w deszczu.

JEDZIEMY...
No to jedziemy. Wyruszyliśmy z Katowic ok 11. Mieliśmy przed sobą ok 500km drogi. Najpierw w kierunku Częstochowy, później przez Tomaszów do Warszawy i stamtąd już drogą nr 8 do Białegostoku.
Suzi spisywała się dzielnie. Dwa kufry z tyłu, jeden na baku, plecak na moich ramionach a w nim aparat fotograficzny i laptop.... Bo niestety...nie udało się uwolnić od pracy. Przynajmniej od odpowiadania na zlecenia.
- Pamiętaj - stanęłam przed Damianem - Wieziesz mnie, a ja mam plecak z laptopem. Twoim laptopem!
- Wiem - odpowiedział zrezygnowany - Wiozę Ciebie, a nie kartofle
Zawsze przypominam to przed wyjazdem. Skutkuje.
Ruszyliśmy. Ruch był taki sobie, jak to w piątek w południe. Pogoda.... no z nią było różnie. Wyjeżdżaliśmy przy ładnej pogodzie, ale im bliżej Częstochowy, tym na horyzoncie gromadziły sie czarne chmury. No cóż...burze w lipcu to nie jakiś ewenement na skalę światową - damy radę.
Wjeżdżamy do Częstochowy. I tu zaczynają się komplikacje. Korek. Wg Damiana - to miasto jest stale zakorkowane. No ja też miło nie wspominam tego miasta. Swego czasu, gdy jechałam do Malborka, to wpakowałam się w takie kretyńskie objazdy, ze parę godzin straciłam, nim wjechałam na właściwa trasę. Teraz jednak jedziemy na ścigu - samochody w korku stoją, ale my jedziemy między nimi. Urok moto.
Kierowcy jak kierowcy - jedni ustępują miejsca inni nie. Ale nie ma się czym przejmować, ważne, ze jedziemy. Wkrótce ukazuje się, że jest wypadek, podobno śmiertelny, droga zablokowana i jest objazd. No to jedziemy objazdem. A chmury coraz większe i coraz bliżej.
Wreszcie wyjeżdżamy na właściwą trasę. Na światłach stoi tir ze zmiażdżoną kabiną od strony pasażera, z rozdartą plandeką. Nie wiem, co się stało, że samochód tak wygląda. Ale zostawiamy go za sobą i mkniemy dalej. Tylko ze równocześnie z nami mknie deszcz i burza. zatrzymujemy się pod wiaduktem, chcemy przeczekać deszcz, a przy okazji zjadamy kanapki. Ja wysyłam smsy do naszych mam - wszystko Ok, żyjemy, jedziemy. Deszcz przechodzi, ruszamy. Tiaaaa..... tylko, że jedziemy w tym samym kierunku , w jakim przesuwa sie chmura. Doganiamy ją i jedziemy w deszczu. Damian zjeżdża na pierwszą z napotkanych stacji benzynowych. W kufrze na baku mamy kombinezony przeciwdeszczowe i teraz czas, aby je założyć. Ja swój przytomnie kupiłam dzień wcześniej. I teraz dziękuję, że to zrobiłam.
I od tego momentu jedziemy w deszczu... Co chmura nas odejdzie, to my ją doganiamy. Apogeum osiągamy na obwodnicach Warszawy a później na drodze nr8 na wysokości Zambrowa. W pewnym momencie mam wrażenie, że ten deszcz się do nas przyczepił, że nie będzie już słońca. I ogólnie - nasze wakacje upłyną pod znakiem wody.
A Damian, jakby w niego coś wstąpiło... jedzie szybko. Mijamy po drodze innych motocyklistów. Czytam ich blachy - Estonia, Litwa, Finlandia, Szwecja, Norwegia... Dla mnie prawie egzotyka. Bo u nas, na Śląsku takie rejestracje są niespotykane. No i ambicjonalne podejście Damiana - przecież nikt nie może jechać przed nim.
I gdy już straciłam nadzieję na poprawę pogody na horyzoncie pojawiło się bezchmurne niebo. Niebo, które się przybliżało do nas. Zatem jest nadzieja !!! Do Białegostoku wjeżdżaliśmy przy pięknej pogodzie. Same miasto wywarło na nas mocne wrażenie. Szerokie, przestronne, z czytelnym oznakowaniem, czyste. Takie... no trudno mi to nazwać. Dość, że wywarło na nas jak najlepsze wrażenie. Zatem - będzie dobrze.
Bez problemu, przy pomocy GPS, podjechaliśmy pod dom naszych Dobroczyńców. Już na nas czekali. Od razu zajęli się nami, naszym przemoczonym bagażem (przemokło nam wszystko w kufrach, a w plecaku laptop...pływał (na szczęście nic się nie stało poważnego). Jednak pierwsze spotkanie z naszymi Dobroczyńcami i cudowne wrażenie, jakie na nas wywarli sprawiło, że te wakacje zapowiadały się ciekawie.

21:23

Wakacje - czyli jak doszło do wyjazdu

Wakacje - czyli jak doszło do wyjazdu
Czas mija nieubłaganie. Jakoś nie mam chwili usiąść i pozapisywać wszystkiego, co miało miejsce. A dość sporo się wydarzyło. I to nie tylko od ostatniego wpisu, wcześniej tez. Ale będą to wpisy jednotematyczne/jednorazowe...no może podzielę je na dwie cześć. Jednak teraz przechodzę do wyjazdu wakacyjnego.
Nim do niego doszło, mieliśmy wiele pomysłów/planów: Ukraina, Rumunia z Bułgarią, Słowenia, Serbia, później znowu Ukraina, Rumunia. Ale jakoś bez przekonania. I pewnego ranka, gdy rozmawialiśmy leniwie po przebudzeniu, nagle stwierdziliśmy, że:
 - nie byliśmy w ogóle na Podlasiu, Mazurach
 - Damian była daaawno temu w Gdańsku a w ogóle nie był nad morzem w okolicy Jantaru/Stegny.
 - Przecież Polska jest też ciekawa i warto zobaczyć te rejony
Zatem decyzja zapada - nie jedziemy zagranicę, tylko w Polskę. Drogi znane, na moto śmigniemy i połączymy przyjemne z pożytecznym.
Teraz trzeba było tylko ustalić trasę.... I tu wyjątkowo ja mówiłam, co zobaczyć i gdzie.
Wybór padł na Białystok. To była nasza baza wypadowa. Dlaczego? Bo w Białymstoku mieszka koleżanka mojej mamy, Pani Jola Rzepiejewska z mężem Wiesławem, która już kilkakrotnie zapraszała ja do siebie. Zapytałam moją rodzicielkę, czy zadzwoniłaby w naszym imieniu...jeden telefon i.... Oczywiście, przyjeżdżajcie, czekamy.
No to jeden nocleg mamy. Teraz drugi. Obdzwoniłam cały Jantar, wykonałam milion telefonów. I nic. Zrezygnowana poszukałam kwatery w Stegnie. I na chybił trafił - wybrałam lokalizację na końcu miejscowości (na początku, jeśli jedzie się od strony Jantaru), przy ulicy Powstańców Warszawy 49b u sympatycznej Magdy i Bogdana . Cena 35 złotych od osoby, Magda obiecała ręczniki (jedziemy na ścigu, więc ilość bagażu ograniczamy maksymalnie).
Teraz pozostał tylko termin. I tu były lekkie schody - ja miałam urlop, ale Damian musiał tak poorganizować sobie pracę, żeby wszystko podpinać i nie mieć większej przerwy w usługach. Wstępnie ustaliliśmy, że ruszamy 30 lipca (sobota). Ale jakoś tak się podziało, że już piątek 29 lipca był luźny i zapada decyzja - jedziemy.
Spakowane sakwy bagażowe, kanapki przygotowane - JEDZIEMY.

Copyright © 2016 W drodze , Blogger