23:14

Na końcu świata i jeszcze dwa metry dalej. Ałła, Ałła

Przyjechaliśmy do Białegostoku, do naszych Dobroczynców. Wreszcie. Trzy czwarte drogi w deszczu - naprzemiennie ulewnym lub normalnym. I ta radość - mamy to za sobą, teraz ciepły prysznic, suche ubrania. Ups... no właśnie. Jakoś nie wzięliśmy pod uwagę, że kufry, które były reklamowane jako nieprzemakalne, mogą nie zdzierżyć takiej ilości wody, jaką im zafundowaliśmy. Było mokre prawie wszystko... prawie.uchowały się nasze spodenki. No cóż... Dobre i to. Na sobie mieliśmy bieliznę termo, wiec nie jest tak źle. Oczywiście - nasi Dobroczyńcy od razu przystąpili do akcji pt: ratujemy wilgotne ubrania. Pani Jola poprzynosiła wieszaki, abym mogła powiesić podkoszulki, zostałam skierowana do łazienki, która pełniła rolę pralni i suszarni. Mateusz - syn Pani Joli - przyniósł osuszacz, którego zadaniem było pochłanianie wilgoci jaka parowała z naszych ubrań.
- Swoją drogą - praktyczne urządzenie - przez cała noc wysuszyła nam się cała odzież i tylko jeansy były wilgotne na szwach -
Zabawnie wyglądało suszenie papierosów Damiana, wykorzystali do tego...suszarkę do owoców/warzyw...
Jednym słowem - poczuliśmy się jak w domu. Nawet lepiej, bo moja mama ostatnio nie robi dla mnie tego co lubię. Widocznie wychodzi z założenia, ze mam zdrowe ręce i mogę sobie to sama ugotować.
Pani Jola od razu wołała na kolację, a jej mąż pytał konkretnie: czego się napijemy. I nie miał tu na myśli herbaty, kawy czy innych napojów. Stanęło na wódce domowej roboty (wdzięczna
nazwa - Duch Puszczy) i na whisky (bleeee...jak można to pić ?)

 Hmmm...z cyklu: specjały kuchni regionalnej...ogórki małosolne...
 I zaczęły się rozmowy... Co chcemy zobaczyć, dlaczego w taki sposób podróżujemy, czym się zajmujemy, co jest ciekawe i warte zobaczenia, jak remontowali w ziemie dom... Doszła do nas jeszcze Sylwia (żona Mateusza) i tematy zmieniały się niczym w kalejdoskopie. Ale trzeba było wreszcie iść spać, bo zmęczenie dawało znać o sobie.
Dostaliśmy pokój córki naszych Dobroczyńców - Madzi. Obok mieliśmy łazienkę (pokój kąpielowy, a nie łazienka). Trochę pomarudziliśmy, ale wreszcie położyliśmy się. Emocje powoli opadały, tylko Damian nadal emocjonował się drogą
- Widziałaś? Nikt nas nie wyprzedził! Nikt nie dał nam rady! - jego zadowolenie w głosie było tak jawne, ze nie sposób było się uśmiechnąć - Wszystkich wyprzedziliśmy, niczym na moto GP.
- Taaa.... nawet nam objechało koło na wysokości Zambrowa i byśmy poszli ślizgiem w tym deszczu - zauważyłam
- Och, nie tylko tam...-prychnął Damian - Ale opanowałem to. Jechałaś ze mną, a nie z kimś innym.
Ech...ta adrenalina w męskim wydaniu, to ambicyjne podejście.... Ale i ona z czasem opada i sen przychodzi do każdego. Do nas tez przyszedł

30 lipca, sobota

Zawsze jest tak, że gdy chcemy dłużnej spać, to budzimy się wcześnie. Tak było i tym razem. Nie wstałam co prawda bladym świtem ok godziny 5.00, ale już w okolicy 7 otwarłam oczy. I wiedziałam, ze jeśli obudzę Damiana , to zrobi mi pierwszą w życiu nieziemska awanturę z cyklu: Czy Ty nie możesz dłużej pospać?
Dlatego tez odwróciłam się na drugi bok z myślą: "Nie myśl, nie myśl...jeszcze można pospać" i zasnęłam ponownie.
Następne otwarcie oczu miało miejsce o przyzwoitej godzinie. Co więcej... nie tylko ja je otwierałam. Nooo to można pogadać... Jednak świadomość, ze nasi Dobroczyńcy też już wstali (bo przecież słyszymy ich, słyszymy ich rozmowy) nie pozwoliła nam na leżenie zbyt długo.
Rytuał mycia, ubierania i schodzimy na śniadanie. I znowu królewskie jedzenie, płatki owsiane na mleku (mniam, uwielbiam), herbata, kanapki, a później kawa i sernik z dżemem z czarnej porzeczki (domowej roboty). Pani Jola objaśnia mi gdzie co jest i nakazuje czuć się jak w domu. Niczym się nie krępować!
- Doprawdy... jak w tym cynicznym świecie uchowali się ludzie o tak dobrym sercu? -
Chłopaki (Mateusz i Damian) od razu znajdują wspólny język (Co jest niezwykłe, bo Damian w kontaktach z ludźmi nowopoznanymi jest baaardzo zachowawczy i trzeba trochę czasu, nim czuje sie swobodnie. A tutaj od razu - tadam... jakbyśmy znali naszych Dobroczynców od wieków). Zabierają się za reanimacje laptopa - wystawiają go na słońce, aby wysuszyć krople wody, które dostały się pod matryce ekranu. A pózniej ida do garażu i doprowadzają Suzi do błysku. I nie tylko. Dokręcają jakieś linki, robią coś z gazem, sprzęgłem. Czekałam, aż rozkręca ja na części, a później poskładają. Byli bliscy tego. A później stwierdzili, ze trzeba ja sprawdzić i zrobić rundkę techniczną. Damian wyjątkowo usiadł na siedzeniu pasażera (plecakuje)
- Jak Ty utrzymujesz tutaj równowagę? -woła do mnie, bo Mateusz już dopalił Suzi.
Ale ruszyli i za parę chwil byli z powrotem 
- Podziwiam Cię, że potrafiłaś wytrzymać tak długą trasę z tyłu - powiedział Damian do mnie, gdy zsiadł z moto - Faktycznie, muszę pamiętać, ze wiozę Ciebie a nie kartofle.
Ale już Pani Jola woła na obiad, zrobili razem z Panem Wieśkiem dla nas babkę ziemniaczaną. Zjadamy ją i zbieramy się w drogę. Przed nami droga na Supraśl, a później na Krynki i docelowo - Kruszyniany.
Wyruszyliśmy z Białegostoku drogą 676. I tutaj słów kilka na temat dróg.... Może gdzieś trafiają się szutrowe, ale większość z nich jest wyremontowana z piękną nawierzchnią, poboczem i często ze ścieżką rowerową. Taka też jest droga do Supraśla a później na Krynki. I już od Supraśla zauważamy mieszanie się kultur, religii. Przy drogach stoją nie tylko krzyże katolickie ale i prawosławne. Można? Można
Jedziemy do Kruszynian. To wioska w której większość stanowi ludność muzułmańska. To potomkowie Tatarów, którzy otrzymali tutejszą ziemię od Jana III Sobieskiego za udział w wojnach prowadzonych przez Rzeczpospolita w XVII wieku. Czytałam o nich przed wyjazdem i koniecznie chciałam tam pojechać. Nie dodam, ze to spotkanie z islamem. 
I faktycznie, Kruszyniany są...na końcu świata i dwa metry dalej. To malownicza miejscowość, z charakterystycznymi domami, zadbanymi i takimi..innymi.



 Kruszyniany, u góry nasza Suzi a ponizej - droga z pozycji "plecaka"

 Na wjeździe do miejscowości "wita" nas krzyż prawosławny. Niby wiem, ze prawosławie ma inny krzyż, wiem jak on wygląda. Ale co innego oglądać na zdjęciach a co innego "namacalnie"
Krzyże prawosławne
  Kierowaliśmy sie na meczet, bo to było celem naszego wyjazdu. A później chcieliśmy zjeść obiad w "Tatarskiej Jurcie" (Mateusz polecił, żebyśmy zamówili pierekaczewnik)
Meczet..był inny. raczej przypominał kościół katolicki, tylko zamiast krzyża na wieży, miał półksiężyc. Jednak czy to stanowi równicę? 

Meczet, budowany przez katolickich rzemieślników, wiec ma taki a nie inny wygląd.

A tu my przed meczetem. Między drzewami widać chmurę burzową. 
Aby wejść do meczetu trzeba przede wszystkim zdjąć obuwie (ja musiałam zdejmować buty z moto i na dodatek gdzieś zostawić kask) i zapłacić wstęp (ok.3/5 złotych, nie pamiętam dokładnie, kwota ze wstępu idzie na utrzymanie meczetu). Damian nie chciał wchodzić, stwierdził, ze woli poczekać. Zamruczałam cos pod nosem o Żydach, którzy mają obiekcje przed wejściem do meczetu i Arabkach, które wchodzą do synagogi. Nie, to nie. Ja weszłam, usiadłam na schodach i słuchałam, o czym mówi przewodnik.

Przewodnik, pan Dżemil Gembicki, opowiada o zwyczajach, religii muzułman. Stoi w części meczetu przeznaczonej dla mężczyzn. Za nim, na specjalnym 'krzesełku" otwarty Koran. Mała wnęka skierowana jest w stronę Mekki
 części meczetu przeznaczonego dla kobiet.   
Moze pan Dżemil mówił mechanicznie, ale dowiedzieliśmy sie (tak, Damian tez wszedł do meczetu, bo na zewnątrz rozpętała się burza) ciekawych rzeczy. Np muzułmanin ma w swoim życiu wypełnić trzy rzeczy:
- odbyć pielgrzymkę do Mekki - jeśli pozwala mu na to zdrowie i majątek,
- oddać 2,5% swojego majątku dla biednych
- pomagać i być cierpliwym dla starszych, tak jak oni wcześniej pomagali jemu i byli wobec niego cierpliwi.
Mówił tez o imionach muzułmańskich, są to odpowiedniki polskich :) Np islamski Mustafa to polski...Stefan. Podobało mi się zakończenie jego opowieści. Gdy zapytano polskich Tatarów, czy czują sie Polakami, odpowiedzieli, ze nie czuja sie...oni SĄ Polakami. 
A mi wówczas przypomniało sie zdanie kolegi historyka, Oliwera: "Tatarzy byli wiernymi synami naszej Ojczyzny. nie uznali kapitulacji wrześniowej i dalej walczyli". Pogrzebałam trochę w internecie i znalazłam to i to . Ponieważ przewodnik wspominał tez o grzebaniu zmarłych, zasadach obowiązujących, z meczetu poszliśmy prosto na mizar (cmentarz muzułmański)
I tutaj nie spotkało nas rozczarowanie, natknęliśmy się tu na stare nagrobki i na te nowe (az za nowoczesne, jakoś nie pasowały mi do islamu). W islamie nie przekopuje się grobów.
mizar, stara część 



 Nagrobki w starej części 
 A tu już nowy nagrobek. I napis w "robaczkach" arabskich
Jakaś taka zaduma nas naszła na tym mizarze. I refleksja: kimkolwiek jesteś, wobec losu jesteś tylko szarym pyłem.
Ale doczesność upominała się o swoje... po babce ziemniaczanej pozostało wspomnienie i czas było spróbować kuchni tatarskiej. Zgodnie z poleceniem poszliśmy do "Jurty tatarskiej" . To w niej stołował się sam Ksiażę Karol (nie wiem, czy z małżonką), gdy gościł był w Polsce. My może nie pretendowaliśmy do stanu królewskiego, ale do ichnich przysmaków - a juści.


 oferta kulinarna dla czytających i wzrokowców

Czas oczekiwania na zamówienie zajęła nam lektura arkuszy z tekstem o kuchni i zwyczajach jedzeniowych Tatarów. Zamówiliśmy pierekaczewnik ,
a do picia: ja kawę tatarską (kawa z kompozycją fantastycznych przypraw korzennych), a Damian herbatę (ziołowo - owocowa z przyprawami). 
Uprzedzono nas, żeby nie zamawiać całej porcji, bo nie damy rady jej zjeść, tylko zabrać jedną na pół. Tak też zrobiliśmy.
Obok karczmy znajdowała sie jurta mongolska, gdzie można było wejść i zobaczyć, jak wygląda jej umeblowanie.
 Jurta mongolska - z zewnątrz                                      


i w środku.
Wielobarwność, mocne kolory to chyba domena ludów koczowniczych
 Ubiór Tatarek - piękności
Pogoda tymczasem się zmieniła, wyszło słonce. I jednocześnie upewniło nas to, że deszcz to chyba się powoli kończy. Czas było wracać, czekały nas Krynki i Supraśl. Ale to już w następnej części opowieści z wakacji.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Copyright © 2016 W drodze , Blogger