20:57

Jak połknęłam wirusa "Białego szaleństwa"

Jak połknęłam wirusa "Białego szaleństwa"
Teraz nie zwlekam z wpisem. Bo rzecz świeża i dla mnie ekscytująca.
Wrzesień, niedziela, jedna z cieplejszych. Korzystaliśmy ze słońca i pogody i wybraliśmy się na moto na objazdówkę: Wisła, Kubalonka, Czechy i powrót do Polski. Zatrzymaliśmy się na czeskiej stronie, w na tradycyjnej zupie czosnkowej. I gdy tak pogadywaliśmy o wszystkim i o niczym, nagle Damian zagadnął:
- A może w tym sezonie nauczyłbym Cię jeździć na nartach?
- Ooooo, chętnie, zawsze chciałam się tego nauczyć - ucieszyłam się
- NO to mamy kolejne zadanie przed sobą - uśmiechnął się
 Trochę musieliśmy czekać z nauką. Bo co prawda zima przywitała nas już pod koniec listopada, ale śnieg zaczął padać i zaczęło być mroźno w grudniu. W zeszłym tygodniu miałam zajęcia z eksternistami ale i pogoda nie sprzyjała wyjazdowi. Zatem postawiliśmy na ten weekend. Mądrafon Damiana informował, ze w sobotę 17 grudnia,  mają być cudowne warunki. No to jedziemy!
Jechaliśmy Kijanką, ale prowadził Damian. Zawsze wychodzę z założenia, ze to facet powinien prowadzić. Trasa wiodła nas na Przełęcz Salmopolską, na Biały Krzyż. W drodze zaczynałam się obawiać: Nie załapię o co chodzi w jeździe, Damian straci cierpliwość po mojej pierwszej wywrotce i ogólnie....wyjazd będzie nieudany.
Przyjechaliśmy na stok, zaparkowali. Wypożyczalnia sprzętu. Miły pan zadaje pytania:
- Jak długo Pani jeździ?
- Dziś mój pierwszy raz
Poszedł po narty, później przyniósł buty. Zakładałam je pierwszy raz, ale dałam radę bez pomocy osób trzecich
- Ile pani wazy?
- 64kg - jak dobrze, że dwa lata temu pojechałam do dietetyczki i ta dokonała, czego dokonała.
Pan coś pokręcił przy wiązaniach, dostałam kijki, narty. Zatem nie ma ucieczki. idziemy na stok.
Założyłam narty, wsunęłam rece w wiązania kijków
- Wiec tak...najlepiej zacznij od pługa - Damian nabrał powietrza i zaczął tłumaczyć - im bardziej rozszerzysz narty i połączysz czubki tym wolniej pojedziesz. Najlepiej na początku jedź w poprzek stoku - nie rozpędzisz sie
Słuchałam z uwagą ale bałam sie lekko. To wszystko tak pięknie brzmi i jest oczywiste w tłumaczeniu. A rzeczywistość bywa inne. No trudno - do odważnych świat należy. Odepchnęłam się kijkami, pojechałam, pierwszy zakręt i...zaliczyłam glebę. Dobrze jest. Teraz już będzie tylko lepiej. I faktycznie - po trzech zjazdach radziłam sobie nieźle. Na tyle dobrze, że usłyszałam pochwały. Zatem warto było.
 stok z narciarzami
 moje narty

 mój instruktor - kupuje karnety na wyciąg


                    dzieci na stoku - były niezniszczalne energetycznie

 Instruktor :) na wyciągu orczykowym i gdy uzupełnia energię. To wtedy wypadł mu karnet z rękawiczki. Gdy wróciliśmy na górę, okazało się, że karnet lezy sobie spokojnie przysypany śniegiem

 Ja. Gdy zaliczyłam kolejną glebę i gdy pozuję do zdjęć.
Bo nagle sie okazało, ze nie mamy zdjec z wyjazdu
 Moje ulubione zdjecie
Kolejna gleba

 A tu w promieniach słońca
Tym razem nie zapomnieliśmy o kamerce i uwieczniliśmy moje jazdy na filmie.
Mozna go zobaczyć tu.Wyjazd był jednym z lepszych. Porównywany do pierwszej jazdy na moto. I mam nadzieje, że nie skończy się na jednym wyjeździe.

20:55

Bieszczady dzień drugi. Wieczorny rekonesans po okolicy.

Bieszczady dzień drugi. Wieczorny rekonesans po okolicy.
Po prysznicu i przebraniu się w nizinne rzeczy postanowiliśmy pojeździć trochę po okolicy. Do zmierzchu pozostało nam trochę czas, a jednak zwiedzanie okolicy pieszo było niemożliwe - czas nas ograniczał.
Wyjechaliśmy z Wołosatego, w kierunku Ustrzyk Górnych a później skręciliśmy na Lutowiska i Stuposiany.
Ja chciałam zobaczyć przede wszystkim słynne cerkwie bieszczadzkie. Damian... chyba wszystko po kawałku. Przed Stuposianami skreciliśmy w drogę prowadząca na Muczne. Przy drodze natknęliśmy się na (nie wiem jak to nazwać)...prezentacje urządzeń/budowli do wypalania węgla drzewnego.
 tablica informująca o etapach wypalania drzewa

retorta i mielerz  do wypalania węgla drzewnego
 Szkoda, ze nie dane mi było zobaczenie prawdziwego wypału. Z wiadomości jakie przeczytałam - coraz mniej takich miejsc w Bieszczadach. Bardziej opłacalne jest sprowadzanie węgla drzewnego z Ukrainy (może i gorszej jakości ale koszty są mniejsze niz te na miejscu). No cóż..pojechaliśmy dalej. Droga prowadziła przez "prawdziwe" Bieszczady. Gdyby wojna wybuchła - mieszkańcy dowiedzieliby sie dopiero po pół roku i to jeszcze przez przypadek. Dojechaliśmy do Mucznego. I tu zaskoczenie. Przywitał nas budynek/dom..zwał jak chciał. Chata na full wypasie. Właścicielem nie kto inny tylko lasy państwowe. A sam budynek nosił nazwę : Centrum Promocji Leśnictwa. Jakby trzeba było lennictwo promować. Budynek nijak pasował do domków osady, jakie zobaczyliśmy po prawej stronie drogi. 
 kaplica pod wezwaniem św. Huberta 

 
 Zabudowania w Mucznem
Może to i był koniec świata, ale bardzo urokliwy. Za osadą znaleźliśmy tablicę informacyjną: gdyby iść wskazana ścieka doszlibyśmy do miejsca, gdzie do 1944 roku znajdowała sie leśniczówka Brenzberg. Znajdowała się. To przecież Bieszczady, pogranicze z Ukrainą. Czy muszę więcej dodawać? Miejsce cichej egzekucji  74 Polaków, uciekinierów z Wołynia.
Nie poszliśmy jednak na to miejsce, nie byliśmy przygotowani. Buty do wędrówki zostały w pokoju w Wołosatem. No cóż... to właśnie przeszłość Bieszczad. Mi przypomniały się od razu wiadomości z historii, to co opowiadał mój Tato, co czytał na temat UPA. Damian od razu zaczął "buszować" w internecie. Cała drogę powrotną poświęcił na czytanie wszystkiego, co znalazł na temat zbrodni UPA.
Jednak wracaliśmy do żywych, do teraźniejszości. Wróciliśmy na drogę 896 i pojechali w kierunku Smolika. Zjechaliśmy przy drogowskazie kierującym nas do Wilczej Jamy. Ale nie to było naszym celem. Skręciliśmy w prawo i po drodze ułożonej z płyt dojechali do cerkwi św. Michała.

Cerkiew. Zdjecie robione po zmierzchu, ale z ustawieniem aparatu na zdjęcia wykonywane w nocy
 Cerkiew w całej okazałości. Ze złamanymi krzyżami prawosławnymi na wieżach
 Widok w stronę Ustrzyk sprzed cerkwi, zachód słońca

 Zdjęcie wnętrza cerkiw. Robiłam przy użyciu lampy błyskowej a obiektyw ustawiałam na :czuja"
Obecnie cerkiew zmieniona jest na kościół katolicki. No cóż..to też realia Bieszczad, ale nastrój jaki wokół niej panuje, atmosfera, sprawiają, że słyszy się gdzieś ulotne modlitwy cerkiewne. Ech...gdyby drzewa, kamienie potrafiły mówić...
Wracamy. Trochę głodni. Dlatego zajeżdżamy do Wilczej Jamy. Jej wnętrze można zobaczyć w serialu Wataha. To wnętrze... hmmm..no jak dla mnie trochę przeładowane. Wyrzuciłabym trofea myśliwskie, nadmierna ilość poroży jeleni i innych kurzołapów. No co ja mogę na to, że jestem minimalistką i bliżej mi do stylu skandynawskiego niż do cepeliady. Zamawiamy dziczyznę: ja pieczeń z bażanta z kluseczkami, Damian gulasz z dzika z kaszą. Do każdego dania podają konfiturę z brusznicy z zanurzonym w niej kawałkiem gruszki. Pycha... Nie jest to tanie, ale ostatecznie: raz się żyje a potem tylko straszy. Objedzeni, pełni wrażeń dnia wracamy do Wołosatego. Damian doczytuje o UPA, ja oglądam mapę, bo jutro wracamy już do domu. Ustalamy - gdzie jeszcze jechać, co zobaczyć. A później już spać...nawet nie wiemy kiedy zaczynamy równo oddychać. Drugi dzień w Bieszczadach dobiegł końca.

20:41

Drugi dzień w Bieszczadach

Drugi dzień w Bieszczadach
Noc minęła nam spokojnie. Tzn ja spałam jak małe dziecko. Nie budziło mnie nic. A jeszcze świadomość, ze przesuwany jest czas.... no nareszcie mogłam się wyspać. Dzień zapowiadał się piękny, jeśli można mówić o pięknym dniu pod koniec października w górach. W nocy trochę poprószyło, szczyty były lekko białe. Większość mieszkańców, którzy zdecydowali się wybrać "Stajnię" za bazę noclegową, wybierało się w góry. Z mniejszym, lub większym pośpiechem. Gdy sprzątałam kubki po śniadaniu i porządkowałam kuchnię usłyszałam piekne zdanie, wypowiedziane przez jednego z przyjezdnych
- Pośpiech jest rzeczą niewskazana. Szczególnie w górach -
Nie wiedziałam jeszcze, ze są to prorocze słowa na dzisiejszy dzień.
Spakowaliśmy rzeczy do plecaków (ja też brałam, aby odciążyć Damiana), pamiętali o batonach, wodzie do picia i innych przydasiach. Kangurem pojechaliśmy do Ustrzyk a z tamtąd, drogą nr 897 w stronę Wetliny. Zatrzymaliśmy sie na parkingu, tradycyjnie - zapłacili za wstęp do Bieszczadzkiego Parku Narodowego i ruszyli niebieskim szlakiem na Wielką Rawkę.
skrzyżowanie/rozwidlenie potoków 
Początkowo szlak prowadził po w miarę równym terenie, ale później zaczęły sie schody (dosłownie i w przenośni). Nie wiem, jak dla kogo, ale dla mnie wędrówka prze bukowy las stanowi dyskomfort. Nie lubię nim chodzić, źle sie w nim czuje, źle reaguję na niego.  


 krasnoludek w bukowym lesie
No i tu było podobnie. Damian szedł swoim tempem, ja swoim. A i tak po pewnym czasie dzieliła nas spora odległość. Nie powiem - czekał na mnie. Szło się...źle. Liście bukowe, które leżały na ziemi, tworzyły dość grubą warstwę, na to spadł pierwszy śnieg. Buty dość często objeżdżały na takim ruchomym podłożu.
Nie będę ukrywała, że przeszłam kryzys (wolno mi, nie muszę być zawsze idealna i biegać po górach niczym kozica).
 Gdy wyszliśmy z lasu bukowego, trzeba było jeszcze wejść ostrym podejściem pod sam szczyt. Ale ta część trasy nie dała mi tak w kość, jak wędrówka przez las. Tutaj też zaczął dokuczać nam wiatr. Przenikliwy, zimny i wchodzący w każdą najmniejszą szczeliną pod ubranie.

 ostatnie podejście przed Wielką Rawką
 Ja w drodze na szczyt...
Wreszcie stanęliśmy na szczycie. I tu niespodzianka. Dzień poprzedni na Tarnicy była mgła, zero widoczności. Ale jakoś nie przeszkadzało nam to zrobić kilku zdjęć i nakręcić filmu. Tutaj pogoda nie pozwalała na to. Słonce przepięknie świeciło, ale wiatr nie dawał za wygraną. W planach mieliśmy przejść na Krzemieniec, a później wrócić na Wielką Rawkę, przejść przez Małą i zejść na Przełącz Wyżniańską. No i jeśli pogoda pozwoli iść na Caryńską. Jednak zrezygnowaliśmy z Krzemieńca i ruszyli na Małą Rawkę. Znowu każde swoim tempem. I każde robiło zdjęcia :)
panorama Bieszczad
 widok na Ustrzyki Górne i oszronione krzewy
panorama na Caryńska w Wielkiej Rawki 

szlak na Małą Rawkę
 krasnoludek na szlaku

 Mała Rawka, wiało niemożliwie
 ta mała kropka po prawej stronie na szlaku to ja
 zejście z Małej Rawki
 Zaczęliśmy schodzić... No.. jak dobrze, ze to nie ja ustalam trasę. Gdybyśmy szli w odwrotnym kierunku, czyli najpierw Małą, a później Wielka Rawka.. na bank usiadłabym w połowie trasy i nie poszła dalej. Nie powiem - zjechałam na butach w pewnym momencie i nie wiem jak utrzymałam równowagę. Świadomość, ze w plecaku jest aparat fotograficzny spowodowała, że nie wywróciłam się na twarz (albo inna część ciała). Ale jakoś dałam radę. Damian czekał na mnie w Bacówce pod Mała Rawką. Klimatyczna, z obowiązkowym zmienianiem obuwia i...pięknymi czarnymi kotami czarownicy.
 Krasnoludek w swoim właściwym JA - czarownica z kotem
W bacówce posiedzieliśmy trochę. Ustalili, ze jednak nie idziemy na Caryńska, bo nie zejdziemy w świetle dnia (a nie zabraliśmy latarki - tradycyjnie). Nie było to spokojne ustalanie, ale to chyba nie ma nic do rzeczy. Zeszliśmy na drogę i trzeba było wrócić do Kangura. Noooo... na równym to ja mogę narzucić tempo. I trochę poleciałam, ale później poczekałam. Nie ma sensu obrażać się o byle co.
Wróciliśmy na kwaterę. Zostało nam jeszcze trochę dnia, wiec po szybkich prysznicach wyruszyliśmy w objazd okolicy.

01:12

Pierwszy dzień w Bieszczadach

Pierwszy dzień w Bieszczadach
Obserwowanie pogody w trakcie wyjazdów stanie się chyba naszą obsesją. Wieczorem kładziemy się spać i przeglądamy pogodę na jutro. Rano wstajemy i przeglądamy pogodę. Jakaś nerwica maniakalna nas dopada. I zabawne jest to, że każda strona podaje inną wersje pogody.
Podobnie było i teraz. Z tym, że w naszym pokoju mieliśmy okno połaciowe. Wystarczyło tylko otworzyć oczy  i już widziało się jaka pogoda. Słyszało też. No cóż... słyszeliśmy, ze pada deszcz. Ale pełni nadziei, ze pogoda w górach zmienia sie niczym w kalejdoskopie, byliśmy pełni nadziei. Poza tym - jeszcze tak nie było, żebyśmy mieli brzydką pogodę w trakcie wyjazdu. No nie może tak być.
Śniadanie zjedliśmy we wspólnej kuchni. Nagle się okazało, że za nami przyjechało jeszcze kilka par/grup i kwatera była zapełniona. Wszyscy oczywiście wybierali się w góry.
Bułki w góry przygotowane (jak to bez bułek w góry), plecak spakowany, baterie w komórkach, aparacie fotograficznym i kamerze naładowane (Damian chce nakręcić film z wędrówki), zatem idziemy. Planowaliśmy iść niebieskim szlakiem na Tarnicę a później w zależności od czasu i pogody: albo przez Halicz i powrót do Wołosatego, albo do Ustrzyk Górnych i do Wołosatego.
No to ruszamy.

            Droga na koniec Wołosatego. Przebłyskujące przez chmury słońce - jest nadzieja
Idziemy na koniec Wołosatego, kupujemy bilety wstępu do Bieszczadzkiego Parku Narodowego (chyba 7 złotych od osoby -płacił Damian wiec nie pamietam dokładnej ceny) i idziemy niebieskim szlakiem

21:36

A może by tak wszystko rzucić i pojechać w Bieszczady?

A może by tak wszystko rzucić i pojechać w Bieszczady?
Już dwa tygodnie upływają od naszego ostatniego wyjazdu, a ja nic nie piszę! Stale coś. Muszę złożyć odpowiedni wniosek, aby doba trwała trochę więcej niż 24 godziny. Może 48? A może to ja nie potrafię zagospodarować swojego wolnego czasu? Nie wiem. Dość, że czeka mnie kolejny wyjazd do opisania. Zatem.... zaczynam :)
Pasmo górskie należące do Karpat. Synonim wolności, niezależności, ucieczki od świata. Ale i symbol twardego życia. Bieszczady. Góry, w których jeszcze nie byliśmy. Razem. Początkowo był plan aby jechać w długi weekend sierpniowy, ale dopiero co wróciliśmy  z wakacyjnego tripu. Potem październik - tu znowu musieliśmy być na miejscu, bo rodzice Damiana lecieli do Anglii. Zatem ostateczny termin - koniec października, 28 do 31. Ja mam wolny poniedziałek, wtorek to Wszystkich Świętych. Ogarniemy.
Noclegi...chyba jeszcze nigdy nie szukałam ich tak długo. Chciałam tradycyjnie - w cenie 35 złotych od osoby, pokój z łazienką. Noooo...można pomarzyć. Wykonałam prawie milion telefonów i ostatecznie zdecydowaliśmy się na nocleg w Wołosatem. Dodatkowym atutem była bliskość szlaku na Tarnicę
Ten wyjazd był bardzo wyczekiwany przeze mnie. Liczyłam, niczym dziecko, ilość nocy do przespania, aż wreszcie nastąpi ten wyczekiwany dzień. I wreszcie się doczekałam.
Niby mieliśmy wyjechać z Katowic jeszcze przed godzinami powrotu ludzi z pracy, ale zatrzymały nas drobnostki. Poza tym...mam zasadę, ze zostawiam posprzątane mieszkanie przed wyjazdem, bo nie ma nic gorszego niż wracać do bałaganu. Damian już to docenia, dzielnie współpracował ze mną. Lubię z nim wyjeżdżać. Wiemy, co do kogo należy, nie wchodzimy jeden drugiemu w paradę. I tak było tym razem. Ja jeszcze skoczyłam po pieczywo i oczywiście - nie zapomniałam o czymś słodkim.
Ruszyliśmy.
Z Katowic na A4, swoje odstaliśmy na bramkach, a później na Kraków, i obwodnicą dalej na Rzeszów.

 tak wygląda A4 do Krakowa z pozycji pasażerki Kangura
 przed bramkami pod Krakowem
Zrobiłam zdjęcia z trasy, bo uświadomiliśmy sobie, ze mamy masę zdjec z wyjazdów, ale nigdy z trasy, parkingów, postojów. Trzeba to zmienić. Jechaliśmy trasą wg GPS -u i może dlatego w pewnym miejscu poruszaliśmy się drogami...no bardziej niż bocznymi.
Moze mapa nie jest za dokładna, ale jest.
W sam region Bieszczad wjechaliśmy późnym wieczorem. Dlatego tez, pomimo pięknej pogody w ciągu dnia, nie mogliśmy zobaczyć widoków, jakimi zachwycają się ci, którzy wracają w Bieszczady.  Z ciekawostek: zostaliśmy zatrzymani przez patrol Straży Granicznej. Sprawdzili dokumenty (ech te angielskie prawo jazdy Damiana), ale bardziej interesowało ich, czy z tyłu Kangura mamy tylko bagaże, czy może kogoś przewozimy. Zmyliło ich to, że Damian wyciszył tył zwykła wełną budowlaną. Zrobiło się tez cieplej. 
Minęliśmy Lutowiska, Smolnik, Stuposiany. Ustrzyki z siedzibą Straży Granicznej i tam skręciliśmy juz do Wołostego. Przy drodze zauważyliśmy niezwykłą tablicę ostrzegawczą.

zdjęcie zrobione drugiego dnia, ale tablica ta sama 
Wcześniej widzieliśmy przy drodze podobną, ale z ostrzeżeniem - Zwolnij RYSIE.
No to jesteśmy w Bieszczadach. Tych najprawdziwszych, dzikich Bieszczadach, gdzie niedźwiedzie czuja sie jak u siebie.
Wołosate... ostatnia wioska przy drodze. Wioska w której skład wchodzi może 10 domów. Trochę szukaliśmy naszej kwatery (o dziwo..). Ale wreszcie zatrzymaliśmy sie na parkingu. Zastukałam do domu gospodarzy, pokazano nam pokój (mały, ale z pachnącą pościelą i czysta, ciepłą łazienką). Zeszliśmy po bagaże.
- Czujesz? To właśnie zapach Bieszczad. Tak pachną Bieszczady - Damian wciągnął głęboko powietrze. W jego głosie słyszałam zadowolenie. 
Nabrałam powietrza... zapach palonego drzewa, węgla drzewnego. No tak, przecież tutaj do dziś wypala się go w tradycyjny sposób.
JESTEŚMY NAPRAWDĘ W BIESZCZADACH!
Copyright © 2016 W drodze , Blogger