01:12

Pierwszy dzień w Bieszczadach

Obserwowanie pogody w trakcie wyjazdów stanie się chyba naszą obsesją. Wieczorem kładziemy się spać i przeglądamy pogodę na jutro. Rano wstajemy i przeglądamy pogodę. Jakaś nerwica maniakalna nas dopada. I zabawne jest to, że każda strona podaje inną wersje pogody.
Podobnie było i teraz. Z tym, że w naszym pokoju mieliśmy okno połaciowe. Wystarczyło tylko otworzyć oczy  i już widziało się jaka pogoda. Słyszało też. No cóż... słyszeliśmy, ze pada deszcz. Ale pełni nadziei, ze pogoda w górach zmienia sie niczym w kalejdoskopie, byliśmy pełni nadziei. Poza tym - jeszcze tak nie było, żebyśmy mieli brzydką pogodę w trakcie wyjazdu. No nie może tak być.
Śniadanie zjedliśmy we wspólnej kuchni. Nagle się okazało, że za nami przyjechało jeszcze kilka par/grup i kwatera była zapełniona. Wszyscy oczywiście wybierali się w góry.
Bułki w góry przygotowane (jak to bez bułek w góry), plecak spakowany, baterie w komórkach, aparacie fotograficznym i kamerze naładowane (Damian chce nakręcić film z wędrówki), zatem idziemy. Planowaliśmy iść niebieskim szlakiem na Tarnicę a później w zależności od czasu i pogody: albo przez Halicz i powrót do Wołosatego, albo do Ustrzyk Górnych i do Wołosatego.
No to ruszamy.

            Droga na koniec Wołosatego. Przebłyskujące przez chmury słońce - jest nadzieja
Idziemy na koniec Wołosatego, kupujemy bilety wstępu do Bieszczadzkiego Parku Narodowego (chyba 7 złotych od osoby -płacił Damian wiec nie pamietam dokładnej ceny) i idziemy niebieskim szlakiem

 
 
 


 Szlak niebieski, wszechobecne błoto górskie - nie znoszę, gdy "ciamka"pod butami.
Potem przywyknę
Turystka z obciachową reklamówką (to ja, reklamówka, aby zabezpieczyć aparat przed wilgocią)
 Idziemy sobie swoim tempem. Pogoda tak sobie - raz sie przejaśnia, raz zaczyna mżyć. Czyżby znowu Bieszczady z deszczem? Mijają nas inne grupy. Jakoś nie mam wyrzutów sumienia. Każdy chodzi swoim krokiem, a pośpiech, szczególnie w górach, jest niewskazany. Tylko....no ja rozumiem miłość do piwa. Ale piwo w góry? W trakcie wędrówki? Ale nie dyskutuję o gustach...
Szlak ciekawy. Połączony ze ścieżką przyrodniczo - historyczną. Aby ułatwić wspinaczkę, pracownicy parku budują/tworzą schody.
 schody na początku wspinaczki i znajomy turysta
 Buki. Ich pnie są efektem wcześniejszego wypasania zwierząt na stokach gór. Te obgryzały korę, naruszały strukturę pnia, a przyroda dzielnie walczyła z "żarłokami"
 
 Schody. A przynajmniej progi schodowe. Barierki przy nich to ochrona terenu, aby turyści nie rozłazili sie po całych połoninach
Trasa układała się różnie. Czasami szlismy równym terenem, czasami były lekkie podejścia. Ale trafiały się też i stromizny. to właśnie tam miały pomóc schody. Nie wiem. Dla mnie były utrudnieniem, bo wchodziłam stale "na jedną nogę". No i chmury/mgła. Przepływała mimo nas niczym woal, i mimo swojego piękna czasami stawała się uciążliwa - ograniczała widoki.
Przełęcz Krygowskiego pod Tarnicą, chwila dobrej widoczności
 Od Przełęczy Krygowskiego, gdzie rozchodzą się szlaki: żółty na Tarnicę, czerwony na Szeroki Wierch i niebieski/czerwony na Halicz zaczęły się warunki prawie zimowe. Wiatr stał się bardziej niż uciążliwy, przenikający przez warstwy odzieży. A przecież to nie było nasze pierwsze wyjście w góry w jesiennozimowych warunkach. Kaptury od razu znalazły zastosowanie.
 
 Chmury przelatujące nad połoninami
 
Schody na Tarnicę- najpierw widziane z pozycji wchodzenia, później z góry.
Czułam się jak Frodo, który idzie wrzucić pierścień do Góry Ognia


Oblodzona trawa . Piękne.


Szczyt Tarnicy, turysta i sam krzyż. Dlaczego na szczytach umieszczają krzyże? Przesąd jakis?

Prawie jak zdobywcy K2. On i Ona.
 Udało nam sie wyjść na szczyt, gdy nie było na nim tłumów. Mogliśmy spokojnie odpracować sesje fotograficzno - filmową (bo Damian kręcił film z naszego wejścia na Tarnicę).

No to następny etap wędrówki - wejście na Szeroki Wierch. I nieśmiertelne schody.

Schody na Szeroki Wierch. Przełęcz pod Tarnicą widziana już z Szerokiego Wierchu
I nagle stał sie cud....Pogoda zmieniła sie diametralnie. Chmury, mgły gdzies zniknęły, z sekundy na sekundę widoczność sie poprawiła. I teraz szlismy już w warunkach jesiennych. Robiliśmy zdjęcia w ilościach hurtowych. Wszystko nas zachwycało. Na szlaku mijaliśmy tłumy turystów. I nie były to tłumy lanserskie. To byli ludzie, którzy hołdowali starym zasadom w górach - wszyscy jesteśmy na TY, znamy się i pozdrawiamy. Ech...miód na moje serce....
 Pogoda sie zmienia. Jest nadzieja. ZA parę sekund wróci jesień

Widok na Tarnicę z szerokiego Wierchu
Promienie słoneczne przebijające sie przez chmury 


A tu już zdjęcia z Szerokiego Wierchu. Jak widać - jesień w pełni.
Nie wiem, czy ma sens opisywanie słowem to co widzimy. Chyba fotografie oddają tę atmosferę i emocje.
Turysta dziwnie znajomy. Kaptur na głowie, bo wiatr przeogromny
Plama słoneczna na sąsiednich zboczach





Tańcząca na szlaku. Chyba but objechał mi na błotnistym szlaku
A tu już typowy, męski gest zwycięstwa




Połoniny ....







Odpoczywające turystki na trasie




A nad wszystkim błękitne, jesienne niebo
 Schodzimy czerwonym szlakiem do Ustrzyk. Tam w knajpie, która z zewnątrz ma podejrzliwy, menelski wygląd, a w środku okazuje sie być miejscem, gdzie spotykają się ludzie schodzący z gór. Atmosfera jak na szlaku - wszyscy sie znamy i nie ma panowania sobie. Ja zamawiam herbatę w największym kubku jaki jest w lokalu (może być ostatecznie małe wiaderko), Damian piwo z lokalnego browaru. A do tego porcja placków po bieszczadzku (ziemniaczane z farszem gulaszowym). Zamawiamy jedna porcję na pół..I dobrze, bo nie dałabym rady zjeść sama całej porcji.
Świetnie się siedzi, ale czeka nas powrotna droga do Wołosatego. niestety - piechotą.
Idziemy lekkim marszem, rozmawiamy o filmach, jakie ostatnio oglądaliśmy, o okrucieństwie świata. Oglądamy też działalność bobrów - żeremia i nadgryzione drzewa. Mijaja nas samochody, ale wszystkie jadą w innym kierunku. Słyszę odgłos samochodu, który jedzie w naszym kierunku.
- Sądzisz, ze jak się położę na drodze i będę udawała martwą, to się zatrzyma? - pytam Damiana.
Ja spokojnie przeszłabym te 6km , ale widzę co się z nim dzieje. Kręgosłup daje znać o sobie i każdy krok to walka z narastającym bólem.
- Raczej Cie przejadą , mnie zabiorą a Ty zostaniesz - ach ta troska w jego głosie. Jak zawsze niezawodna.
Ale samochód zatrzymuje sie sam z siebie, a młodzi ludzie w nim siedzący proponują podwóz. Jadą po swoich rodziców, którzy schodzą z Tarnicy od strony Wołosatego. Korzystamy z podwózki, żartujemy z mojego pomysłu. Pogadujemy. Rodziców spotykamy na początku Wołosatego. to drugie spotkanie, bo wcześniej mijaliśmy się na Szerokim Wierchu. Oczywiście - pozdrawiamy sie, życzymy spokojnego wieczoru.
Przychodzimy do swojej kwatery. Ciepła kąpiel, rozmowy z innymi mieszkańcami, a później - gra w statki. Nie mamy w pokoju telewizora i wieczór upływa nam na rozmowach. Jak dobrze czasami odciąć się od cywilizacji.
Zasypiamy po dwóch oddechach. Tzn ja zasypiam po dwóch, nie wiem, jak Damian. Przed nami godzina dłużej spania - bo w nocy nastąpi zmiana czasu. No i kolejny dzień w górach. Zobaczymy....

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Copyright © 2016 W drodze , Blogger