22:02

Szyndzielnia po raz drugi

Szyndzielnia po raz drugi
Zbyt długo siedzieliśmy na nizinach. Zbyt długo. Poprzednie dwa weekendy spędziliśmy "kulturalnie" - kino (nowy film Tarantino) i koncert w filharmonii ( Muzyka videogames i Superheros). Ten weekend miał być organizowany na zasadzie: "Zobaczymy..." Nie znoszę tego słowa, dla mnie to jakoś niedoprecyzowane. Ale już się nie buntuję. Poza tym - moje kolano wymaga odpoczynku, bo już nawet po schodach wchodzę wolno. Zatem jeśli już wyjazd to kulturalnie i spokojnie...
Tiaaa... spokojnie... Gdybym nie zrobiła sklejki zdjęć z Zakopanego - może byłoby i spokojnie.
Rozmawialiśmy od rana na fcb, a główny temat rozmów - co robimy. I w końcu podała decyzja: Jedziemy do Bielska (moim autkiem), kolejką linową wjeżdżamy na Szyndzielnię, pokręcimy się po szczytach, a potem schodzimy czerwonym szlakiem.No to jedziemy.

21:40

Czy warto chodzic dla kawałka blaszki?

Czy warto chodzic dla kawałka blaszki?
Blog żyje swoim życiem, gdy są na nim wpisy.
Jest wtorek, prawie środek tygodnia. Dziś może kilka słów nt. pasji. Różnych pasji.
Nie będę wdawała się w dywagacje, co jest lepsze, a co gorsze. Dla mnie ważne jest to aby się czymkolwiek interesować. Mieć ulubiony gatunek muzyki, czytać książki albo dla samej idei czytania, albo wybierać je tematycznie. Rozwiązywać krzyżówki, majsterkować...cokolwiek. Ludzie, którzy nie zajmują się czymś w wolnej chwili.... no jakoś nie przemawiają do mnie. I wiem co pisze, bo miałam z nimi do czynienia.
Mogę pisać o sobie, bo nie wypowiadam się za drugą osobę. Miałam/mam różne zainteresowania. Lubię czytać książki - tematycznie/gatunkowo/autorem. Dziergam na drutach, szydełkuję, zajmuję się decoupage'em. Ale nie jest to systematyczne, raczej gdy najdzie mnie chęć robienia czegoś. Natomiast nie skupiałam się na aktywności fizycznej - wędrówki, wyjazdy i inne. I to też było związane z moim poprzednim życiem.
Dopiero teraz wróciłam do czegoś takiego jak wędrówki po górach, wyjazdy na basen i inne.
Wróciłam, bo gdy chodziłam do liceum w trakcie wakacji jechałam przynajmniej na jeden wędrowny obóz w góry. I "wychodziłam" brązową GOT.

 Moja brązowa GOT
Nawet miałam możliwość zdobycia srebrnej, ale skończyłam liceum,a później zaczęłam inne życie i już nie było ani sposobności, ani chęci. Tzn - chęci może by i były, ale brak motywacji z drugiej strony, stałe niszczenie entuzjazmu. Mniejsza..
U Damiana, było inaczej. Wcześniej był kilka razy w górach, ale nie na tyle, aby zacząć zbierać punkty. I dopiero gdy  w zeszłym roku wchodził na Babią, zobaczył w schronisku na Markowych Szczawinach książeczkę GOT. Spodobała mu się, kupił za bajońską sumę... 5 złotych i tak się zaczęło. Zapalił się do wychodzenia punktów na brązową i mieliśmy lekki maraton, ale udało się. Teraz tylko weryfikacja punktów i będzie miał taką samą.

20:26

Gdy przychodzi sie 5 minut później...

Gdy przychodzi sie 5 minut później...
Po przyjeździe z Zakopanego odpoczywaliśmy. Jakoś tak ogarnął nas... No sama nie wiem co nas ogarnęło. Ale po tygodniu coś się zaczęło dziać. Przynajmniej u mnie. Przypominało mi to uczucie jakiego doznawała bohaterka "Czekolady", kreowanej przez Juliette Binoche. Jakiś niepokój, chęć wyjechania.
Początkowo myśleliśmy o wyjeździe do hotelu Gołębiewski w Wiśle. Basen, sauna, jacuzzi. Bardziej odpocząć. Ale w piątek 11 grudnia,Damian wpadł na pomysł, aby przy okazji "zaliczyć górkę". Zgodziłam się. Ale żeby nie była to wersja hardcorowa, mieliśmy wjechać na Czantorię kolejką krzesełkową a ze stacji przejść na Wielka Czantorie, potem na czeską stronę, a stamtąd zejść do Ustronia niebieskim szlakiem. Plan prosty i jasny. No to jedziemy.
W sobotę rano ja jeszcze malowałam sufity u siebie, a Damian kończył zlecenia ze swojej firmy.Trochę u niego potrwało i przyjechał po mnie dopiero przed 15. Ruszyliśmy do Ustronia drogą 81. Damian prowadził. Trasa mijała nam spokojnie, rozmawialiśmy o wszystkim i niczym - takie... pogadywanie w trakcie jazdy.
Przyjechaliśmy na miejsce, zaparkowali na parkingu a opłatę uiścili w pobliskim sklepie - 6 złotych. Spokojnie - mimo, że była to sobotę po południu, pani ze sklepu wyszła, abyśmy jej nie uciekli - ech ci górale... byle tylko dutki płyną.
Ja poszłam przodem, aby kupić bilety na kolejkę. Tak coś mi mówiło, ze możemy obejść się smakiem. I..nie myliłam się. Spóźniliśmy się...5 minut. I nie było zmiłuj - nie zrobiono wyjątku i koniec. No to nie! Jak już tu jesteśmy, to idziemy na szczyt szlakiem czerwonym.

 mapka trasy
mapka pochodzi ze strony : http://www.szlaki.net.pl/kalkulator.php

22:06

14 października 2015r. Kraków

14 października 2015r. Kraków
Sposób zapisywania nie ma jakiegoś konkretnego schematu. Po prostu przypomnieliśmy sobie, że przecież byliśmy w Krakowie. Tylko jeden dzień i tylko po południu, ale jednak.
Data wyjazdu też nie była przypadkowa. Ale o tym szaaaa... Pomysłów na spędzenie tego dnia było wiele, ale to w końcu Damian podjął decyzje - jedziemy do Krakowa, cel: Kazimierz! Dzielnica dawniej żydowska. Ponieważ był to środek tygodnia, wiec każde z nas miało jeszcze jakieś zobowiązania w pracy i wyjechaliśmy z Katowic dopiero ok 14.
Dlaczego Kazimierz? Bo mieliśmy kupione bilety na samolot do Izraela... Mieliśmy w Izraelu spędzić dwa tygodnie (w ramach tanich biletów lot w jedną i drugą stronę wyniósł nas..150złotych od osoby). Ale ja nie dostałam bezpłatnego urlopu w pracy i musieliśmy obejść się smakiem. To, ze przy okazji pokłóciliśmy się, to inna para kaloszy. Ale jakoś te nasze kłótnie nie trwają długo. Nie ma sensu kłócić się, bo nie wiadomo, co przyniesie jutro.
Dlatego w ramach rekompensaty pojechaliśmy do Krakowa. I nie pchaliśmy się na A4, która zawsze jest remontowana, a opłaty na bramkach i tak sa pobierane. Jechaliśmy drogą 94. Może nie tak "szybka" jak A4, ale na pewno bardziej ciekawa i nie tak nudna.

10:17

Pierwszy poważny wyjazd - Zakopane.

Pierwszy poważny wyjazd - Zakopane.

Czy ludzie łączą się na zasadzie przeciwieństw czy podobieństw? To chyba nie jest istotne. Istotne jest czy potrafią przebywać ze sobą, tolerować siebie i swoje zachowanie podczas wspólnych wyjazdów.  To moja opinia potwierdzona wyjazdami z innymi ludźmi. Z ludźmi, których rzeczywiście poznałam w trakcie tych wyjazdów. Tak od podszewki. Dokładnie. I te wyjazdy okazały się wielkimi rozczarowaniami.
Już sama nie wiem, jak doszło do tego wyjazdu. Tzn. wiem, że to był pomysł Damiana. Napisał mi, gdy byłam w pracy, ze ogląda mapę Tatr, trasy, szlaki. Delikatnie zapytałam: w jakim celu i kiedy ma to zamiar urzeczywistnić. I tak zrodził się pomysł wyjazdu do Zakopanego.  W góry! Ja, która byłam przeciwniczką zimowych wyjazdów.
Oczywiście – wszystko zależało od pogody. Ta zmieniała się niczym Księżniczka. Kaprysiła,  grymasiła, obrażała się.  A dla nas, przynajmniej dla mnie, była wiążąca. Jeśli nie utrafiła w moje wolne w pracy – koniec. Nie mogłam tego zmienić. Dlatego dziennie śledziliśmy witryny pogodowe prosząc wszystkie siły czyste i nieczyste, aby stało się COŚ i pogoda się ustabilizowała.
Zapadła wreszcie decyzja – jedziemy we wtorek 24 listopada wieczorem/późnym wieczorem, bo ja dopiero wtedy wrócę z pracy. Wyjazd będzie trzy lub czterodniowy, bo w zasadzie pierwszego dnia się nie uwzględni – przyjedziemy późno.
Początkowo mieliśmy nocować w Hostelu http://www.mtbhostel.pl/.
Nocleg miał nas wynieść 39 złotych od osoby za noc. Hostel... no cóż, zapytałam czy mogę poszukać coś innego. Ja nie dam rady?! W jedno popołudnie znalazłam noclegi w Kościeliskach, w Willi Sasanka
http://www.willasasanka.infoturystyka.pl/oferta/
Miejsce prezentuje sie tak:

  Sama willa Sasanka i widok z okna naszego pokoju
 Polecamy tę kwaterę, gospodarze sympatyczni, warunki dobre. Bez podgrymaszania i pretensji zgodzili się na nasz przyjazd ok 23 we wtorek. Cena też przystępna - wstępnie miała być 40 złotych za nocleg od osoby, ale udało mi się ugadać z gospodynią do 35 złotych. Willa/dom ma miejsce do parkowania (co np dla mnie jest ważne), kuchnię, w której można przygotować swoje posiłki. Oczywiście pokój z łazienką. Jedynym minusem było to, ze chyba na noc zmniejszane jest ogrzewanie. Albo tylko my mieliśmy takie wrażenie. Ale woda w kranie ciepła, czysto i to jest najważniejsze.

02:00

30 sierpnia 2015r. Jezioro Żywieckie i Zalew Goczałkowicki.

30 sierpnia 2015r. Jezioro Żywieckie i Zalew Goczałkowicki.
Upalny koniec wakacji. Wcześniej umówiliśmy się, że trzeba podsumować ich koniec, pogoda w sam raz, wiec można "polatać na moto". I już widzę grymas na twarzy i słyszę komentarz: dawcy. Wiec od razu uciszam dyskusję - to pasja. Taka jak inne, albo się to czuje albo nie. Jednych ekscytują wyścigi samochodowe, inni wybierają wakacje pod palmami, w hotelu, przy basenie hotelowym. My wybraliśmy ten rodzaj pasji.
Ja pierwszy raz po latach wsiadłam na moto. I to na taki rodzaj. Jednak wieloletnie wbijanie mi do głowy, że na moto nawet w upał jedzie się ubranym - dało efekty. Parę dni wcześniej przeszłam krótki kurs szkolenia, jak się zachować, jak układać do zakrętów, gdzie opierać dłonie. Damian jeździ spokojnie, co nie znaczy że wolno. Ale można mu zaufać.
Przyjechał po mnie ok 14.00. Nawet nie pytałam, jaką trasą jedziemy, bo to nie moja działka.
Dość, że podroż to było TO (przynajmniej dla mnie). Lekki dreszczyk emocji, gdy kierowca audi combi uparcie nie chciał zrobić miejsca na wąskiej drodze na górę Żar, bo przecież "dawcy" to inny rodzaj użytkowników dróg.
I tylko dokręcenie manetek, redukcja biegów, moje zamknięte oczy i audii zostało za nami.
A na samym szczycie góry Żar.... widok miliard (jak mówi Damian)


23:02

Zaczynamy

No to zaczynamy wspólne tworzenie bloga. Chcemy, aby znalazły się tutaj relacje z naszych wyjazdów (wspólnych lub pojedynczych), wskazówki dla innych, cenne porady.
Aby można było przeczytać nie tylko o wędrówkach, ale i wyjściach do kina, filharmonii, teatru. Spacerach po najbliższych okolicach miejsc naszego zamieszkania.
A czasami tylko przemyślenia na temat tego, co spotkało nas podczas podróży, wyjazdu, wycieczki.

Zapraszamy. :)

Sami i Dam
Copyright © 2016 W drodze , Blogger