Dziś zapis z wyjazdu zeszłotygodniowego. Znowu znamienna data - 14 października. No dobrze... to dzień moich urodzin. Mam wtedy wolne w pracy i można gdzieś wyjechać. Do niedawna nie lubiłam tego dnia, wręcz starałam się robić wszystko, aby był zwykłym dniem. Ale od trzech lat ponownie polubiłam. Czuję się w nim podobnie, jakbym miała 17/18 lat.
W zeszłym roku pojechaliśmy do Krakowa. I to tylko na popołudnie, wiec nie mogliśmy poszlajać się po królewskim mieście. W tym roku postawiłam na Wrocław. Byłam tam prawie dwa lata temu, po świętach Bożego Narodzenia i jakoś tez nie za bardzo wspominam.
Jedno, co mogło nam popsuć wyjazd to pogoda. Jakoś w tym roku jesień nas nie rozpieszcza. Jeszcze początek października był piękny, ciepły i słoneczny. A później pogoda zmieniła się diametralnie. Jest zimno, trzeba chodzić w kurtkach i koniecznie nie zapominać o parasolu. Ale miałam nadzieje, że 14 października pogoda będzie jak na zamówienie. I nie myliłam się. Od rana świeciło piękne słonce, jesień witała żółcieniami i czerwienią. Tylko wiał zimny wiatr i przezornie zabraliśmy ciepłe kurtki i czapki. Czapki...kto by pomyślał, ze w połowie października już założymy czapki.
Ruszyliśmy z Katowic Damianowym Kangurem (bo bardziej oszczędny, moja Kijanka chodzi na benzynie, wiec droga kosztowałaby swoje) autostradą A4. Bramki w Gliwicach i później kawa w MC Donaldzie na pierwszym parkingu z bramkami. Aby nie tracić czasu, bierzemy ja na wynos i pijemy w trakcie jazdy. Do tego dochodzą bułki, które przezornie zrobiłam na drogę. Okazuje się, że całkiem słusznie.
Nie dojeżdżamy do bramek wrocławskich, tylko zjeżdżamy wcześniej z autostrady na drogę 395. Jedziemy przez Żreniki Wrocławskie, a później już w samym mieście przez dzielnicę Krzyki (to ta słynna dzielnica zatopiona podczas powodzi Tysiąclecia w 1997r. Później kierujemy się na centrum (tzn ja jadę, a Damian mną kieruje...hmmm... no dobrze, niech takie zostanie określenie). Szukamy parkingu, żeby postawic Kangura i spokojnie isć na miasto. Parkujemy na Szewskiej. Cena za godzinę parkowania - 6 złotych. No cóż....nie jesteśmy tu codziennie, wiec niech będzie. Na szczęście nasz parking jest blisko Rynku, wiec to jest plusem.
Oczywiście - przede wszystkim szukamy wrocławskich krasnoludków. A naszym celem jest pochodzenie po Starym Mieście, przejście na wyspy, zobaczenie mostów. Jednym słowem - spacerujemy, oglądamy, podziwiamy.
Przy wejściu na Rynek od razu natykamy się na pierwszych krasnoludków. Biedaczyska...toczą kamienną kulę (stąd nazwa - Syzyfki).
W zeszłym roku pojechaliśmy do Krakowa. I to tylko na popołudnie, wiec nie mogliśmy poszlajać się po królewskim mieście. W tym roku postawiłam na Wrocław. Byłam tam prawie dwa lata temu, po świętach Bożego Narodzenia i jakoś tez nie za bardzo wspominam.
Jedno, co mogło nam popsuć wyjazd to pogoda. Jakoś w tym roku jesień nas nie rozpieszcza. Jeszcze początek października był piękny, ciepły i słoneczny. A później pogoda zmieniła się diametralnie. Jest zimno, trzeba chodzić w kurtkach i koniecznie nie zapominać o parasolu. Ale miałam nadzieje, że 14 października pogoda będzie jak na zamówienie. I nie myliłam się. Od rana świeciło piękne słonce, jesień witała żółcieniami i czerwienią. Tylko wiał zimny wiatr i przezornie zabraliśmy ciepłe kurtki i czapki. Czapki...kto by pomyślał, ze w połowie października już założymy czapki.
Ruszyliśmy z Katowic Damianowym Kangurem (bo bardziej oszczędny, moja Kijanka chodzi na benzynie, wiec droga kosztowałaby swoje) autostradą A4. Bramki w Gliwicach i później kawa w MC Donaldzie na pierwszym parkingu z bramkami. Aby nie tracić czasu, bierzemy ja na wynos i pijemy w trakcie jazdy. Do tego dochodzą bułki, które przezornie zrobiłam na drogę. Okazuje się, że całkiem słusznie.
Nie dojeżdżamy do bramek wrocławskich, tylko zjeżdżamy wcześniej z autostrady na drogę 395. Jedziemy przez Żreniki Wrocławskie, a później już w samym mieście przez dzielnicę Krzyki (to ta słynna dzielnica zatopiona podczas powodzi Tysiąclecia w 1997r. Później kierujemy się na centrum (tzn ja jadę, a Damian mną kieruje...hmmm... no dobrze, niech takie zostanie określenie). Szukamy parkingu, żeby postawic Kangura i spokojnie isć na miasto. Parkujemy na Szewskiej. Cena za godzinę parkowania - 6 złotych. No cóż....nie jesteśmy tu codziennie, wiec niech będzie. Na szczęście nasz parking jest blisko Rynku, wiec to jest plusem.
Oczywiście - przede wszystkim szukamy wrocławskich krasnoludków. A naszym celem jest pochodzenie po Starym Mieście, przejście na wyspy, zobaczenie mostów. Jednym słowem - spacerujemy, oglądamy, podziwiamy.
Przy wejściu na Rynek od razu natykamy się na pierwszych krasnoludków. Biedaczyska...toczą kamienną kulę (stąd nazwa - Syzyfki).
Krasnoludki- Syzyfki
Tylko gdy przyglądamy się im z bliska nie jesteśmy pewni, czy chłopaki się dogadali. Jeden wyraźnie ja wstrzymuje.... Oj panowie, najpierw trzeba było ustalić zasady pracy.
pomagam krasnoludkom toczyć kamień
Pierwsze wrażenie miasta? Jest...piękne. Po Gdańsku to drugie miasto, które nas urzekło. Od razu nasuwa się pytanie: dlaczego jest takie inne? Potem próbujemy sobie na nie odpowiedzieć: inna mentalność ludzi, globalne gospodarowanie, planowanie. A może też i to, że cześć mieszkańców Wrocławia to dawni lwowiacy. Ludzie wykształceni, którzy inaczej patrzyli na zagospodarowanie swojego miasta. Z całym szacunkiem do śląskich miast... ale do nas przyjeżdżali ludzie, aby...zarobić pieniądze na kopalni.
Obchodzimy Rynek, bierzemy z Informacji mapę i ustalamy trasę marszu.
Obchodzimy Rynek, bierzemy z Informacji mapę i ustalamy trasę marszu.
Damian na Rynku. Wysyła zdjęcia do rodziców