13:46

Witamy we Wrocławiu - 14 października 2016r.

Dziś zapis z wyjazdu zeszłotygodniowego. Znowu znamienna data - 14 października. No dobrze... to dzień moich urodzin. Mam wtedy wolne w pracy i można gdzieś wyjechać. Do niedawna nie lubiłam tego dnia, wręcz starałam się robić wszystko, aby był zwykłym dniem. Ale od trzech lat ponownie polubiłam. Czuję się w nim podobnie, jakbym miała 17/18 lat.
W zeszłym roku pojechaliśmy do Krakowa. I to tylko na popołudnie, wiec nie mogliśmy poszlajać się po królewskim mieście. W tym roku postawiłam na Wrocław. Byłam tam prawie dwa lata temu, po świętach Bożego Narodzenia i jakoś tez nie za bardzo wspominam.
Jedno, co mogło nam popsuć wyjazd to pogoda. Jakoś w tym roku jesień nas nie rozpieszcza. Jeszcze początek października był piękny, ciepły i słoneczny. A później pogoda zmieniła się diametralnie. Jest zimno, trzeba chodzić w kurtkach i koniecznie nie zapominać o parasolu. Ale miałam nadzieje, że 14 października pogoda będzie jak na zamówienie. I nie myliłam się. Od rana świeciło piękne słonce, jesień witała żółcieniami i czerwienią. Tylko wiał zimny wiatr i przezornie zabraliśmy ciepłe kurtki i czapki. Czapki...kto by pomyślał, ze w połowie października już założymy czapki.
Ruszyliśmy z Katowic Damianowym Kangurem (bo bardziej oszczędny, moja Kijanka chodzi na benzynie, wiec droga kosztowałaby swoje) autostradą A4. Bramki w Gliwicach i później kawa w MC Donaldzie na pierwszym parkingu z bramkami. Aby nie tracić czasu, bierzemy ja na wynos i pijemy w trakcie jazdy. Do tego dochodzą bułki, które przezornie zrobiłam na drogę. Okazuje się, że całkiem słusznie.
Nie dojeżdżamy do bramek wrocławskich, tylko zjeżdżamy wcześniej z autostrady na drogę 395. Jedziemy przez Żreniki Wrocławskie, a później już w samym mieście przez dzielnicę Krzyki (to ta słynna dzielnica zatopiona podczas powodzi Tysiąclecia  w 1997r. Później kierujemy się na centrum (tzn ja jadę, a Damian mną kieruje...hmmm... no dobrze, niech takie zostanie określenie). Szukamy parkingu, żeby postawic Kangura i spokojnie isć na miasto. Parkujemy na Szewskiej. Cena za godzinę parkowania - 6 złotych. No cóż....nie jesteśmy tu codziennie, wiec niech będzie. Na szczęście nasz parking jest blisko Rynku, wiec to jest plusem.
Oczywiście - przede wszystkim szukamy wrocławskich krasnoludków. A naszym celem jest pochodzenie po Starym Mieście, przejście na wyspy, zobaczenie mostów. Jednym słowem - spacerujemy, oglądamy, podziwiamy.
Przy wejściu na Rynek od razu natykamy się na pierwszych krasnoludków. Biedaczyska...toczą kamienną kulę (stąd nazwa - Syzyfki).
 Krasnoludki- Syzyfki
Tylko gdy przyglądamy się im z bliska nie jesteśmy pewni, czy chłopaki się dogadali. Jeden wyraźnie ja wstrzymuje.... Oj panowie, najpierw trzeba było ustalić zasady pracy.
pomagam krasnoludkom toczyć kamień 
 Pierwsze wrażenie miasta? Jest...piękne. Po Gdańsku to drugie miasto, które nas urzekło. Od razu nasuwa się pytanie: dlaczego jest takie inne? Potem próbujemy sobie na nie odpowiedzieć: inna mentalność ludzi, globalne gospodarowanie, planowanie. A może też i to, że cześć mieszkańców Wrocławia to dawni lwowiacy. Ludzie wykształceni, którzy inaczej patrzyli na zagospodarowanie swojego miasta. Z całym szacunkiem do śląskich miast... ale do nas przyjeżdżali ludzie, aby...zarobić pieniądze na kopalni.
Obchodzimy Rynek, bierzemy z Informacji mapę i ustalamy trasę marszu.

 
 Damian na Rynku. Wysyła zdjęcia do rodziców
 Plac Solny. Zawsze sądziłam, że to integralna cześć Rynku, a to osobny plac.
I kamieniczki, prawie takie jak w Gdańsku

Ratusz we Wrocławiu fotografowany z Placu Solnego.
  I kolejny Krasnal - Życzliwek
Jest ich dużo we Wrocławiu, my robiliśmy zdjęcia tym najciekawszym.







 Kto komu robi tutaj zdjęcia ?
Ponieważ godzina była obiadowa a i nasze organizmy dawały znać, ze są już głodne, ustaliliśmy, ze najpierw coś zjemy a potem idziemy na wyspy. Wcześniej poszukałam w internecie, gdzie można coś zjeść, żeby było nie za drogo a w miarę ciekawie. Wybór padł na restauracje ukraińską Hortyca przy ulicy Więziennej. ja zamówiłam czebureki, a Damian żarkoje w kociołku. Hmmmm.... moja okazało się być cienkim naleśnikiem z nadzieniem mięsnym smażonym na głębokim tłuszczu, a danie Damiana to warzywa i kawałki mięsa duszone w rosole. Nie było tego za dużo, więc jeżeli ktoś głodny to musi jeszcze domówić. My zaspokoiliśmy tylko głód a przecież jeszcze przed nami kawa i na pewno coś słodkiego. Jednak jeśli ktoś znajdzie inne miejsce z jedzeniem we Wrocławiu, to nie zachęcam do Hortycy. Może trzeba było zamówić pierogi?
Ulica Więzienna wzięła swoja nazwę od wiezienia, które tam się znajdowało w jednym z budynków. I jakież było nasze zdziwienie, gdy i tu znaleźliśmy krasnalka...ale jakiego!

 budynek dawnego wiezienia
Krasnoludek - Wiezień. Biedaczyna - nie dość, ze ma przytroczoną kulę więzienną, to jeszcze dla pewności przypięli go kłódką do krat.
- To jeden z tych krasnoludków, które u nas wypijają herbatę i zjadają musakę - powiedział poważnie Damian - A Ty mi nie wierzyłaś. Tu masz naoczny dowód. To kwestia czasu, gdy wszystkie spotka zasłużona kara.
Tiaaaa.... to się nazywa: zanik pamięci. Jakbym nie słyszała, kto rano żłopie herbatę :)
Jednak idziemy dalej i ulicą Grodzką, mijając Uniwersytet Wrocławski (przynajmniej jego stara cześć), siedzibę wydawnictwa Ossolineum (założonego przez Ossolińskich i w 1945r. przeniesionym ze Lwowa do Wrocławia).
 Dochodzimy do mostu Piaskowego. I tu już pojawia się charakterystyczny element Wrocławia - wieże archikatedry św. Jana Chrzciciela
Most Piaskowy 

 Archikatedra św. Jana Chrzciciela w tle a na pierwszym planie...turysta dziwnie znajomy
Idziemy bulwarem przez wyspę Piasek a później, Mostem Tumskim wchodzimy na Ostrów Tumski. Jest spokojnie, ludzie przechodzą obok nas, ale jakoś tak...nie gonią, nie spieszą się. Czyli jednak można normalnie żyć.
Most Tumski chciałam też zobaczyć ze względu na kłódki, które zapinają zakochani. Zwyczaj, który przyszedł do Polski z zagranicy. Kolejny. Ale jeśli ludzie w to wierzą? Dlaczego nie? W każdym razie - kłódek na moście jest milion i jeszcze dwie. Widocznie dużo par woli "na wszelki wypadek" zamknąć swoje uczucie. Nie są pewni jego siły?

 Most Tumski. Na zdjęciu po lewej, z prawej strony widoczna latarnia gazowa,podobno jeszcze czynna

 Kłódki na moście. Dużo par nie jest pewnych swojego uczucia. Muszą je zamykać.
Hmmmm taka dygresja - czyli uczucie zamknięte i nie będzie się rozwijało?
Ja przed wejściem na most. Z mojej prawej strony było stoisko - można było kupić kłódkę,
podpisać ja i zapiąć. Ech...komercja. Nic romantyzmu.
 Wchodzimy na Ostrów Tumski. Jakbyśmy weszli do Watykanu. Budynki kościelne, kanonie i inne... Ale to jednak świadectwo historii. Wchodzimy do archikatedry.... No... to właśnie te miejsca, o których mówię, że czuć tu obecność Boga, a nie pieniądza. Żałuję, ze nie zabrałam ze sobą aparatu fotograficznego, bo nie jestem w stanie objąć ekranem mojego Sony głównej fasady archikatedry. A robienie zdjęcia "częściowego" nie ma sensu.
 Archikatedra "od tyłu"
 Jednak nie tylko Ostrów był naszym celem. Damian odkrył, że za mostem Grunwaldzkim ma być kolejka gondolowa przez Odrę. To było kolejne miejsce we Wrocławiu, które chcieliśmy zobaczyć. Czas nas nie gonił, szlismy sobie spacerkiem bulwarami wzdłuż brzegu Odry. Swoją drogą - znowu piękne miejsce godne polecenia - zarówno do odpoczynku jak i do zwykłego posiedzenia i nicnierobiena.
 widok na most - chyba Zwycięstwa


bulwary nad Odrą od strony politechniki
 
 most Grunwaldzki 
Ja na tle mostu Grunwaldzkiego. Tak, mam czapkę i rękawiczki
plaża nad brzegiem Odry
I dotarliśmy do kolejki gondolowej prze Odrę o wdzięcznej nazwie: Polinka . I znowu refleksja - czy politechnika w Gliwicach nie mogłaby postarać się o coś podobnego? Np. nad Kanałem Gliwickim, albo innym miejscu? (sadzę, że nie braknie go w Gliwicach).
Kupiliśmy bilety w automacie i przeprawili na drugą stronę Odry.
 Polinka w całej krasie

  widok z Polinki na Wrocław
To teraz zostało już nam wrócić na Rynek i poszukać miejsca, gdzie moglibyśmy wypić kawę i zjeść coś słodkiego. Nie chcieliśmy iśc do Starbucksa, ale w pewnym momencie miałam wrażenie, że będziemy zmuszeni do tego. Na szczęście nie zawiodły nas uliczki obok Rynku, szczególnie róg Więziennej i Igielnej.
Czekoladziarnia. To miejsce idealne na urodzinowe ciasto i gorącą czekoladę. Taka gęstą, smaczną z mnóstwem endorfin. Najlepszy sposób na pozbycie sie złego humoru, nabrania energii i chęci do działania.
No i sam klimat czekoladziarni.


Zaczekoladowaliśmy się.
 Ponieważ dzień miał się powoli ku końcowi, trzeba było wracać do domu. Jeszcze tylko przejście przez Rynek, fotografia przy pręgierzu
 Czarownica pod pręgierzem
I wracamy do domu. Wrocław lekko się korkuje, bo ludzie wracają z pracy, no i zaczyna się weekend, ale nic nas nie goni, mamy czas. Jedziemy ulicami Wrocławia do zjazdu na A4 (teraz jedzie Damian) i później już pomykamy do Katowic.
Wyjazd inny niż ten w zeszłym roku. Przede wszystkim pogoda, później sam klimat miasta, ale i więcej czasu na zwiedzanie i szlajanie się bez celu. Czy powtórzymy Wrocław? Zapewne. Nie zobaczyliśmy przecież wszystkiego.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Copyright © 2016 W drodze , Blogger