21:12

Dzień czwarty - Jedziemy po Travniku do Sarajeva

30 lipca 2017r., Jajce, Travnik, Sarajevo
Po dość burzliwej nocy (impreza weselna, impreza ogólnie, ktoś na campingu imprezuje) i zimnej (przynajmniej dla mnie, znowu śpię zakryta po czubek głowy), budzimy się, gotowi do działania, ale niezbyt chętni do wstawania. Nie musimy się spieszyć, bo przed nami tylko 160 km do Sarajeva. Wczoraj ustalaliśmy trasę - możemy sobie pozwolić na żółwie tempo.Dlatego zatrzymamy się w Travnik, żeby coś zjeść, odpocząć.
Obok nas (ale nie za blisko), parkują dwa samochody z Polski. Staramy się nie zacieśniać znajomości, nie udzielać towarzysko. Jesteśmy egoistami? Absolutnie! Chętnie rozmawiamy z dwoma motocyklistami z Olsztyna, którzy też zatrzymali się na parkingu. Panowie w ciągu 10 minut opowiadają sobie historię swojego życia, wymieniają uwagami, spostrzeżeniami. A samochody.... To inna bajka. Jakież jest moje zaskoczenie/przerażenie, gdy jeden z panów kierowców odkrywa, że jego lodówka turystyczna się chyba popsuła. Zostawił ją przecież na noc podłączoną w samochodzie.Naprawdę? Drugie jego zaskoczenie - nie potrafi odpalić samochodu.... Jakoś nie połączył faktu: lodówka/akumulator/brak odpalenia. No to nawet ja wiem, dlaczego tak się dzieje. Ale mniejsza. My siedzimy sobie skromnie na macie, pijemy herbatę ugotowaną na turystycznej kuchence i zagryzamy burkiem. Pakuję rzeczy do kufrów, w miarę logicznie, żeby później niczego nie szukać. Damian zwija nasz dom. Robi się coraz cieplej. Ubranie kombinezonów zostawiamy na sam koniec. Dokładne sprawdzenie, czy wszystko spakowane, czy nic nie zostawiliśmy i jedziemy w dalszą drogę. Wybieramy trasę E661 przez Travnik.
Travnik
Tu trochę błądzimy i w efekcie jedziemy przez miasto drogą, która jest zamknięta dla ruchu (my o tym niestety, nie wiemy). Oczywiście - łapie nas policja, każe zjechać w boczna uliczkę. Jadą za nami i to chyba nas ratuje od mandatu: widzą obce blachy, bagaże. Kończy się tylko na pouczeniu. Sam Travnnik jest malutkim miasteczkiem zatem decydujemy się jechać dalej. zatrzymujemy sie przy motelu Dani na kawę i coś słodkiego (nasze ukochane naleśniki - zamiennik obiadu). Oczywiście kawa, zimna woda i w sumie płacimy 13KM.
przerwa na kawę
Przyglądamy się miejscowym, którzy siedzą przy stolikach przy kawie, opowiadają, śmieją się - ot zwykła niedziela. Czas jednak jechać dalej. Mijamy miasteczka, osady. Życie sobie w nich płynie spokojnie. Znowu mija nas kawalkada weselnych samochodów udekorowanych na czerwono i... z zatkniętymi ręcznikami na lusterkach od strony kierowcy. Co kraj to obyczaj.

Na tle jednego z mijanych meczetów
Zjeżdżamy z drogi E661 na E73 a później już kierunek Sarajewo. Zatrzymujemy się na jednej z pierwszych stacji benzynowych aby ustawić GPS.
ustawianie GPS, Sarajewo przed niami
W mieście jest on niezbędny. Jednocześnie chcemy wiedzie, kiedy wjedziemy w słynną Aleję Snajperów. Nie wiem, co ten GPS miał w sobie, bo jednak prowadził dobrze, ale Aleje podał nam w inną stronę. Jednak domyśliłam się, ze jedziemy własnie nią. Mijane domy/bloki nosiły ślady wojny. To juz nie pojedyncze pociski wbite w tynk. To wyrwy, które zaciągnięto tynkiem.



 nowa częsć Sarajewa z widocznymi śladami wojny
droga z punktu widzenia plecaka
Wszystko to w nowej części miasta. My jednak wjechaliśmy w Starą, bo tam znajdował się zabukowany pokój. Aby do niego dojechać, trzeba było wspiąć się na wzgórze.
panorama Sarajewa
Wcześniej jednak obowiązkowe zdjęcie informujące, że naprawdę jesteśmy w Sarajewie.


jesteśmy w Sarajewie
Suzi dzielnie wspina się na wzgórze Kovaci, lawiruje wśród uliczek. Wreszcie znajdujemy swoją: ulica Hendek 27, stukamy...i nic. Dopiero za drugim razem z sąsiedniego domu odzwya się ktoś i po chwili wita nas Oma (tak się przedstawiła starsza pani, Babcia naszego gospodarza). Ona mówi tylko po bośniacku, trochę po niemiecku. My po angielsku i rosyjsku. Ale jakoś dajemy sobie radę. W oczekiwaniu na właściciela, zaprowadza nas do pokoju, pokazuje łazienkę, daje ręczniki (piękne, śnieżnobiałe), proponuje kawę, coś zimnego (na to przystajemy z ochotą - dostajemy zimną colę...coś pysznego w upał), wyjaśnia, ze jeśli będziemy mieli coś do wyprania, to mamy dać do kosza a ona nam to upierze (!!!).
Po chwili pojawia się sam gospodarz. Od razu schodzi z Damianem, aby schować Suzi do garażu, ugadują sie co do formy i terminu zapłaty. Po czym zostawiają nas i życzą miłego odpoczynku.
No to jesteśmy w Sarajewie

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Copyright © 2016 W drodze , Blogger