17:57

Dzień trzeci - Jajce romans dwóch rzek

29 lipca 2017r., Jajce
Budzą nas promienie słońca, które ogrzewają namiot. kocham słońce i ciepło, szczególnie po nocy gdzie musiałam swój śpiwór związać, aby nie uciekało tak trudno wypracowane ciepło. Nie wiem, jak tego dokonałam, ale w nocy odwróciłam go tak, że miałam zakrytą twarz (śpiwór z cyklu - mumia). Dzisiejszy dzień przeznaczamy na relaks i zwiedzanie Jajce. W drodze powrotnej chcemy wymoczyć sie w jednym z jezior na rzece Plivie.
Nasz dom o poranku
Śniadanie, kawa/herbata i idziemy. Ja przed wyjazdem obiecałam sobie, ze podczas tripu nie zwracam uwagi na ubiór. Ale gdy mamy dzień wolnego chce wyglądać jak kobieta. Co więcej, przed wyjazdem przeszłam pierwszy etap rozjaśniania włosów, wiec tym bardziej. Zatem ubieram sukienkę i sandałki, zakładam torebkę mojej córki (swoją drogą - to chyba czarodziejska torebka, bo cokolwiek do niej włożę spokojnie się mieści a sama torebka nie zmienia rozmiarów).  Damian zabiera plecak, bo jednak gdzieś musimy zmieścić stroje kąpielowe, ręczniki i napoje.




Rzeka Pliva...nie wiedziałam, które ze zdjęć wybrać
Idziemy sobie wzdłuż rzeki Pliva i już odczuwamy skutki zmiany klimatu. Jest ciepło. Bardzo ciepło. Ale w koncu tego oczekiwaliśmy. Jednak widoki, jakie funduje nam przyroda, rzeka, rekompensują ciepło.
W mieście przede wszystkim kupujemy napoje. Woda mineralna, jogurt. A później wspinamy się na wzgórze z twierdzą.
I tu wyjaśniam - chce uniknąć przepisywania historii twierdzy i samego miasta, informacje na ten temat można znaleźć tu , tu i tu.
My, zaopatrzeni w przewodnik spacerowaliśmy po wzgórzu i oczywiście - fotografowali co się dało. Aby wejść do samej twierdzy, trzeba zapłacić wstęp. I tu nie pamiętam, ile zapłaciłam, chyba ok 4KM za dwie osoby.
  kościół św. Łukasza
 na wzgórzu... 
 podobno mam zadatki na bycie w czołówce Archiwum X
(ja w sukience)
Znowu mała dygresja - dotychczas płaciliśmy kartą. Ale wiąże się to z koniecznością wcześniejszego upewnienia się, czy jest to możliwe. Dlatego dobrze mieć przy sobie ichniejszą gotówkę. My zabraliśmy ze sobą po 200 euro oraz jakieś drobne (ok 20 euro), wymieniłam je w kantorze. Przelicznik to 1 euro = 1,93KM
 przed wejściem do twierdzy

 sprawdzam, jak wysoko...no faktycznie...dość
Panorama ze wzgórza piękna, znowu zamieniliśmy się w japońskich turystów i obfotografowaliśmy co się dało.

 


panorama z murów twierdzy na Jajce, wieże minaretów, pozostałości po wojnie..

 
 turyści.... 
Zaczęliśmy też liczyć meczety, których w Jajce naliczyliśmy 3. Może jest i więcej...
 schodzimy z twierdzy. Takie uliczki będą nam teraz towarzyszyć

   Meczet Esme Sultanija. Z meczetami ogólnie mi do twarzy 

Teraz czas na zobaczenie słynnego wodospadu. Ja widziałam go już wczoraj (mignął mi gdy jechaliśmy mostem), ale tylko we fragmencie. Sam wodospad piękny, wysokokaskadowy. Można go podziwiać z góry, albo ze specjalnie zbudowanego tarasu widokowego. Wstęp na niego jest płatny (niestety, nie skorzystaliśmy).

 wodospad....
 my z wodospadem w tle...
 wodospad widzany z innego miejsca, w dole widoczny taras widokowy


 znowu selfie z wodospadem
rzeka Pliva, za chwilę runie w 20m przepaść
Tu tez spotkaliśmy się z muzułmanami, spokojnie robiący sobie zdjęcia, selfie i co tylko. I znowu powtórzę - żadne zapędy terrorystyczne, żadna wrogość, afiszowanie się sobą, swoją religią, kulturą. Z podobnym zachowaniem spotkałam się w Londynie, ale Londyn to miasto wielokulturowe.
Czas posiłku... staramy się znaleźć w miarę spokojne miejsce, z niewygórowanymi cenami, gdzie można płacić kartą. Udaje nam się wreszcie znaleźć restaurację. Ile nas kosztowało wytłumaczenie kelnerowi w języku polsko - angielsko - serbskim ze chcemy naleśniki (paljaczinki) to tylko my wiemy. Ale próbuję słynnej kawy po boszniacku. Kawa fusiata, parzona w specjalnym mosiężnym dzbanuszku, do której podawany jest cukier i szklanka wody. I zakochałam się w tej kawie od pierwszego łyku....
Cały posiłek wyniósł nas ok 12 KM co w przeliczeniu daje 24 złote na dwie osoby
kawa po boszniacku, kosztuje 2KM czyli ok 4 złotych
Podobnie jak przypadł mi do gustu charakter miasteczek w Bośni: dostępność do studni "państwowych" z wylewajaca się wodą, której można się spokojnie napic, małe uliczki, niesymetryczność uliczek. I serdeczność mieszkańców. Taka szczera, a nie udawana.
mały kotek w centrum Jajce obok studni z wodą
Wracamy. Mijamy też slady wojny - ostrzelane budynki, nawet tablice informacyjne. Wojna...pojęcie które znamy tylko z podręczników, filmów.


Upał. Wizja drogi w słoncu trochę zniechęca, ale świadomość, że będziemy mogli wymoczyć się, podbudowuje. . Takich osob, jak my jest wiecej i plaża pusta rano jest teraz zatłoczona. Ale nie tylko my wpadliśmy na tak fantastyczny pomysł. Woda przejrzysta, zimna, dno kamieniste, bardzo szybko obniżające się i nie dające wsparcia stopom. Bardziej moczymy tyłki niż pływamy (tzn ja). Jednocześnie mamy okazję byc świadkami przejazdu wesela bośniackiego: oczywiście klaksony, czerwone wstęgi i flagi narodowe. I młodzi ludzie siedzący w oknach samochodów. I jakoś nikt nie chciał wypaść, wylecieć, zostać przejechanym na marmoladę. Można? Można!
kawalkada samochodów wesela bośniackiego
Zbieramy się do naszego campingu. Po naleśnikach zostało wspomnienie i znowu jesteśmy głodni. Zamawiamy jakieś zupy, obiecując sobie, ze w razie co - domówmy. W namiocie mamy jeszcze kupiony burek (coś w rodzaju pieriekaczewnika, tylko bardziej płaski i z różnym nadzieniem - koszt 4KM), więc nie jest źle. Okazuje się jednak, że zamówiona zupa i pieczywo załatwia sprawę. Siedzimy przy stole, omawiamy trasę jutrzejszej jazdy do Sarajewa, rozważamy opcje postoju. Uczymy się jednocześnie odpoczywania w stylu Bałkańskim - mamy czas, nic nas nie goni. Ponieważ na camping organizowane jest wesele (w stylu przyjęcia ogrodowego, z grillem, kocami, lampionami), przenosimy się w inne miejsce. Rozmawiamy, dzielimy się wrażeniami. W ten sposób kończy się nam dzień. Trzeci dzień wakacji

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Copyright © 2016 W drodze , Blogger