siedziba obserwatorium królewskiego
Samo obserwatorium usytuowane jest na wzgórzu i otoczone parkiem o nazwie (a jakże) Greenwich Park. Ze wzgórza rozciąga się cudowny widok na panoramę Londynu.
w dali charakterystyczna kopuła z wystającymi...no wystającym czymś. To O2 Arena
Gdy porządkuję zdjęcia i przypominam sobie co gdzie było, nasuwa mi się wspomnienie - podczas spaceru po Greenwich Park stale miałam wrażenie, że to nie grudzień i święta Bożego Narodzenia, ale marzec/kwiecień i święta wielkanocne. Ptaki śpiewały jak oszalałe, a w przydomowych ogródkach nadal kwitły pelargonie. W niektórych nawet zakwitły już forsycjeDo miejsca samego południka ZERO nie weszliśmy - wstęp płatny (ech ci Brytole...to się nazywa robić biznes). Wchodzimy do Planetarium Petera Harrisona. Nowoczesne, z salami wystawienniczymi, gdzie można uzyskać wiele ciekawych wiadomości (moje lekcje astronomii w IV klasie liceum - sprofilowana matematyczno - fizycznie). Jednak być tu i oglądać, to nie to co uczestniczyć w seansie planetarnym. Kupujemy bilet na seans o asteroidach - cena ok 7 funtów. I mamy dość czasu, spacerujemy po parku ale naszym celem jest lokalny browar (coś jak w Polsce piwa rzemieślnicze, ostatnio bardzo modne)
dzieci - najwdzięczniejszy obiekt fotografowania
Anka pozuje na tle Londynu
Idziemy do browaru. Jego urok polega na tym, ze można tam piwa nie tylko pokosztować, ale i zobaczyć jak jest produkowane. Dodatkowo oszklone ściany nie ukrywają żadnych tajemnic a tylko zachęcają do wstąpienia. Ja nie przepadam za piwem, czasami "załyczę" na smak. Zamawiam herbatę, aby się rozgrzać. I moje zdziwienie - dostaję herbatę, a jakże, ale do niej ...mleko w małym dzbanuszku. Bleeee..nie znoszę bawarki. Chcę herbaty z cytryną i cukrem. Anglicy to jednak dziwny naród. Ale klient nasz pan..dostaję to czego chcę, a herbata to jest to czego domaga się mój organizm.
Piwo takie sobie, nawet dobre. Damianowi smakuje wyśmienicie. Pogadujemy sobie leniwie, ale pilnujemy czasu, aby nie spóźnić się na seans. W drodze powrotnej do obserwatorium Damian robi jeszcze zdjęcia obserwatorium na tle zachodu słońca
Mijamy też parkowe wiewiórki, inne niż te leśne. Są bardziej odważne, wszędzie ich pełno (czyżby miały ADHD?) i są ozdoba parków londyńskich
Damian, który nie rozstaje się z kamerką i cabs - stały element ulic Londynu
Oświetlone biurowce robią wrażenie, ale my nie zatrzymujemy się. tylko tyle, aby pstryknąć kilka zdjęć. Idziemy do metra, jedziemy do stacji Stradford a stamtąd już autobusem na Lea Bridge Rd. Wracamy do domu zmęczeni. Ale to przyjemne zmęczenie, ponieważ zobaczyliśmy i doświadczyliśmy coś, czego nam nikt nie zabierze. Jutro kolejny dzień wrażeń i wchłaniania Londynu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz