11:05

Dzień pierwszy - tam gdzie południk dzieli globus na dwie części

Greenwich. Część Londynu, miejsce chyba znane wszystkim, którzy uczyli się podstaw geografii. Miejsce południka 0. I miejsce obserwatorium królewskiego (w Wielkiej Brytanii wszystko jest królewskie).

siedziba obserwatorium królewskiego
Samo obserwatorium usytuowane jest na wzgórzu i otoczone parkiem o nazwie (a jakże) Greenwich Park. Ze wzgórza rozciąga się cudowny widok na panoramę Londynu.
 
 
 w dali charakterystyczna kopuła z wystającymi...no wystającym czymś. To O2 Arena
 Gdy porządkuję zdjęcia i przypominam sobie co gdzie było, nasuwa mi się wspomnienie - podczas spaceru po Greenwich Park  stale miałam wrażenie, że to nie grudzień i święta Bożego Narodzenia, ale marzec/kwiecień i święta wielkanocne. Ptaki śpiewały jak oszalałe, a w przydomowych ogródkach nadal kwitły pelargonie. W niektórych nawet zakwitły już forsycje
Do miejsca samego południka ZERO nie weszliśmy - wstęp płatny (ech ci Brytole...to się nazywa robić biznes). Wchodzimy do Planetarium Petera Harrisona. Nowoczesne, z salami wystawienniczymi, gdzie można uzyskać wiele ciekawych wiadomości (moje lekcje astronomii w IV klasie liceum - sprofilowana matematyczno - fizycznie). Jednak być tu i oglądać, to nie to co uczestniczyć w seansie planetarnym. Kupujemy bilet na seans o asteroidach - cena ok 7 funtów. I mamy dość czasu, spacerujemy po parku ale naszym celem jest lokalny browar (coś jak w Polsce piwa rzemieślnicze, ostatnio bardzo modne)
 pomnik generała Jamesa Wolfa

 dzieci - najwdzięczniejszy obiekt fotografowania
 Anka pozuje na tle Londynu
 Idziemy do browaru. Jego urok polega na tym, ze można tam piwa nie tylko pokosztować, ale i zobaczyć jak jest produkowane. Dodatkowo oszklone ściany nie ukrywają żadnych tajemnic a tylko zachęcają do wstąpienia. Ja nie przepadam za piwem, czasami "załyczę" na smak. Zamawiam herbatę, aby się rozgrzać. I moje zdziwienie - dostaję herbatę, a jakże, ale do niej ...mleko w małym dzbanuszku. Bleeee..nie znoszę bawarki. Chcę herbaty z cytryną i cukrem. Anglicy to jednak dziwny naród. Ale klient nasz pan..dostaję to czego chcę, a herbata to jest to czego domaga się mój organizm.
 przed wejściem do browaru

 bar i nalewaki
Piwo takie sobie, nawet dobre. Damianowi smakuje wyśmienicie. Pogadujemy sobie leniwie, ale pilnujemy czasu, aby nie spóźnić się na seans. W drodze powrotnej do obserwatorium Damian robi jeszcze zdjęcia obserwatorium na tle zachodu słońca
 Mijamy też parkowe wiewiórki, inne niż te leśne. Są bardziej odważne, wszędzie ich pełno (czyżby miały ADHD?) i są ozdoba parków londyńskich

 Seans prowadzony jest w języku angielski. Więcej domyślam się, niż rozumiem. Ale przynajmniej osłuchuję z językiem. Tylko jakoś dziwnie zamykają mi się oczy. Zmuszam się do tego, aby je otworzyć. Jednak głos Sigourney Weaver działa usypiająco. Na szczęście nie tylko ja temu ulegam, Anka przyznaje się, ze walczyła z powiekami. Gdy wychodzimy z planetarium zapada już zmierzch. O dziwo - parki w Anglii są nieoświetlone. Ciekawe dlaczego? Wracamy do centrum do Canary Wharf centrum biznesowego, które współzawodniczy z londyńskim City.

 biurowce

 Damian, który nie rozstaje się z kamerką i cabs - stały element ulic Londynu
Oświetlone biurowce robią wrażenie, ale my nie zatrzymujemy się. tylko tyle, aby pstryknąć kilka zdjęć. Idziemy do metra, jedziemy do stacji Stradford a stamtąd już autobusem na Lea Bridge Rd. Wracamy do domu zmęczeni. Ale to przyjemne zmęczenie, ponieważ zobaczyliśmy i doświadczyliśmy coś, czego nam nikt nie zabierze. Jutro kolejny dzień wrażeń i wchłaniania Londynu.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Copyright © 2016 W drodze , Blogger