22:29

Sandomierz - miasto odkryte

Do tego wyjazdu to przymierzałam się dwa lata. Jakoś nie potrafiłam namówić do niego Damiana. Argumenty, że: piękne miasto, ciekawa okolica, różne formy spędzania wolnego czasu nie trafiały. Aż wreszcie w tym roku jakoś, jakoś...
Noclegi zarezerwowałam przy ulicy Krępianki 11. Blisko centrum, aby nie trzeba było pół dnia spędzać na dojściu do kwatery. Jedziemy Kangurem, wiec dodatkowo zabieramy rowery, aby pokręcić się po okolicy. Wyjeżdżamy tradycyjnie w piątek, gdy ja wrócę z pracy (powrót z Rybnika do Katowic w piątek to wyczyn godny podróży na Księżyc). ale jakoś udaje mi się tego dokonać w szybkim czasie, pakowanie, ogarniecie domu i ruszamy. Nie autostradą, tylko drogą z Katowic na Dąbrowę Górniczą a później na Olkusz, Wolborm, Miechów, Racławice, Rogów i dalej już drogą 79 do Sandomierza. W sumie jechaliśmy ok 3,5 godziny, ale wcześniej uprzedzaliśmy, że będziemy później. Choć czy 21 to późno? W każdym razie na tyle, aby iść spać, bo czeka nas aktywny dzień. Zamawiamy tylko śniadanie u gospodarzy (gospodarz zapomniał o nim, ale nie było problemu, nawet zaproponował, ze do pokoju przyniesie... no też coś, mamy zdrowe nogi) i już ładujemy się do łóżka. Przed nami pobyt w najbardziej kryminogennym mieście w Polsce
14 października 2017r.
Budze się pierwsza (ech ten nawyk wstawania do pracy). Siadam na łóżku. Z naszych okien widzimy dach katedry sandomierskiej a nad nią niebo lekko zaróżowione. Świetnie...pierwszy raz okno na kwaterze z widokiem na wschód słonca. Leze, czekam, bo jeszcze troche czasu upłynie nim "widowisko" się zacznie. Obok Damian otwiera zaspane oko
- Cierpisz na bezsenność? - pyta z ironiczna troską
- Nie. Nie chce przegapić wschodu słońca - brodą wskazuję na okno
- Wschód słonca? - ożywienie momentalnie wygania resztki snu
- Tak, zazwyczaj jest o tej porze. Nie wiesz, bo to ja zaczynam wcześniej pracę - udziela mi sie ironia
- Muszę to sfotografować - Damian wyskakuje z łóżka niczym młody bóg
Nie wierzę własnym oczom... nałożenie jeansów, podkoszulka, polaru i trampek to prędkość światła. I już go nie ma. Całe szczęście, ze zabrał GoPro. A ja poprawiam poduszkę - to samo widzę z pokoju, nie muszę latać gdzieś po podwórku
- Mam to - wraca uszczęśliwiony.


wschód słońca
Jak mało ludziom potrzeba do szczęścia.... Przypomina mu się tez, że to mój dzień, moje urodziny. Życzenia, przypomnienie o prezencie (kompletnie nie mam pomysłu, co chciałabym dostać). Jeszcze chwila leżenia, przeczytania w necie informacji o Sandomierzu i powoli zaczynamy wchodzić w codzienność.
Musimy niestety czekać na śniadanie, ale jest ono tego warte. Jemy w części
domu naszych gospodarzy, stolik ustawiony w wykuszu.


czekanie na śniadanie
Możemy podziwiać panoramę miasta. A samo śniadanie... obłęd. Jajka (2 sztuki) na bekonie, do tego pieczywo, twarożek, pomidory, górki, dżem. Do tego ogromna filiżanka herbaty. Za wszystko płacimy 20 złotych od osoby.
Gospodarze dyskretnie wychodzą, a my nie tylko posilamy się, ale i dyskretnie oglądamy rozwiązanie zastosowane w pokoju. Odnosimy talerze i zbieramy się do wyjścia.
przed domem
Pierwszy punkt to Wąwóz Królowej Jadwigi. Utworzony przez wodę w glebie lessowej, odsłaniający korzenie rosnących drzew. Słońce październikowe, lekko zamglone i nic więcej nie trzeba.
 przez park





 w wąwozie - kolejność zdjęć przypadkowa
selfie - nie może być
Przechodzimy na bulwar Piłsudskiego - może popłyniemy statkiem po Wiśle. Rejs to kwota ok 16 złotych, ale trzeba czekać na wycieczkę. Niby będzie za 10 minut ale samo słowo "wycieczka" odstrasza nas. Zatem darujemy sobie rzekę.

  jesień
Wisła
zamek w Sandomierzu
Tyle przed nami. Idziemy na dziedziniec zamkowy, fotografujemy panoramę Wisły, obserwujemy turystów.


na dziedzińcu zamkowym...znowu selfie
Oczywiście - nieśmiertelne kramy z pamiątkami, a szczególnie z krzemieniem pasiastym. Nie wzbudza naszego zainteresowania. Dodatkowo - w Sandomierzu ogromne ilości wycieczek (na bank nauczycielskie bo ichnie święto). Dlatego staramy sie unikać tłumów, przeczekiwać grupy.

Ucho Igielne i nasze cienie
Zdjęcie w Uchu Igielnym i idziemy na Rynek. Ten charakterystyczny, "z górki". I znowu zdjęcia ciekawych miejsc: zakotwiczone niebo, zegar słoneczny, Studnia.




Rynek ...Damian, który zawsze robi dziwne miny..
A że czas kawy zatem kultowe miejsce - Cafe Mała
- To sprawdzę, czy faktycznie jest taka dobra, jak ją zachwalasz - mruknął Damian
Zamawiamy kawę smakową - ja lawendową a Damian z mlekiem migdałowym. Do tego ciasto piernikowe z serkiem mascarpone. Pycha
stoliki przy Cafe Mała
I widzę po oczach Damiana, że Cafe Mała zdobyła kolejnego fana.
Ustalamy kolejność dalszego chodzenia:
Podziemia, potem Brama Opatowska, spacer starym miastem, kupienie pamiątek dla rodziny (z tym zawsze są problemy).
Niestety - wszędzie są kolejki zwiedzających (czytaj - wycieczki). Do podziemi wchodzimy o godzinie 12.40 - musimy czekać pół godziny. W sam raz, aby pospacerować po uliczkach, kupić pamiątki.

Wstęp do podziemi - 10 złotych od osoby. Spacerujemy korytarzami piwnic, które kiedyś należały do kupców Sandomierskich. Przewodniczka opowiada historię ich powstania, wspomina też o samym mieście, jego roli i czasach świetności.


podziemia, słucham przewodniczki
Wychodzimy przy Ratuszu. Teraz Brama Opatowska i możliwość obejrzenia panoramy miasta i okolic. Znowu wstęp, ale nie są to wszystkie pieniądze. Schody też nie przerażają, bo co chwilę jest podest dla rozprostowania kości. Wchodzimy na platformę bramy, zabezpieczenia przed potencjalnymi chętnymi dla podniesienia adrenaliny.



 Panorama miasta
Znowu zdjęcia, zachwyt okolicą. I planowanie gdzie pojedziemy po południu na rowerach.
Ale teraz czas obiadu. Chcemy zjeść coś innego a nie sharmę, sushi, schabowego. Idziemy do piekarni na rogu Mariackiej i Antoniego Rewery. Zamawiamy zupę gulaszowa z dwiema pajdami chleba (16 złotych za porcję). Dodatkowo piekarnia serwuje za free pajdy chleba ze smalcem i ogórkiem. Pycha. Objadamy się do wypęku.
nasze amciu
Czas wracać do kwatery, bo pogoda lekko się psuje a chcemy jeszcze jechać na Góry Pieprzowe. Zahaczamy jeszcze o winnicę obok kościoła św. Jakuba (na ziemi sandomierskiej reaktywowane są winnice, które działały prężnie 600 lat wstecz).
I już nasza kwatera. Damian soc podgrymasza na temat kondycji, zadaje pytania retoryczne typu: Jak daliśmy radę iść na Rakoń.
Chwila odpoczynku, przebieramy się i wychodzimy. Damian wypakowuje nasze rowery z Kangura odpala trasę na google i ruszamy.
Wspominałam, ze Sandomierz to miasto na 7 wzgórzach? No to własnie teraz wspominam. Co prawda teraz jedziemy z górki, ale będzie trzeba pod górkę. jedziemy najpierw Gren Velo Wschodnim szlakiem Rowerowym a później skręcamy w uliczkę Działkowców, z niej w lewo w ulice Błonie a następnie w Podmiejską. Tam już jedziemy do samego końca (informują o tym oznakowania).


 Panorama miasta z gór Pieprzowych
 Krzemień pasiasty w naturze
  wiedźma na krzemieniu
znowu selfie
I znowu widok nas nie rozczarowuje. Jest pięknie. Nie ważne, że ochłodziło się i wieje wiatr. Robimy zdjęcia, później siadamy na ławce i po prostu chłoniemy otoczenie. Obok jakaś młoda para robi zdjecia... A niech robią
moja głupia mina
Czas wracać. Jeszcze tylko drugi brzeg i panorama miasta i ....kolacja. Oczywiście w Cafe Mała. Teraz własnie następuje moment, gdy trzeba się wdrapać na jedno ze wzgórz. Schody. Ale wychodzimy naprzeciwko naszej kawiarenki.


nasza kolacja
Zamawiamy naleśniki. Bajka, nie naleśniki. Damian na słodko, ja z serem pleśniowym i konfiturą z czarnej porzeczki. Bajka, po prostu bajka.
rynek wieczorem
Jest już ciemno, zahaczamy o sklep aby kupić cos do picia i wracamy na kwaterę. Dzień w Sandomierzu dobiega końca. Piękny dzień.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Copyright © 2016 W drodze , Blogger