22:07

Dzień siódmy - wzdłuż wybrzeża Adriatyku.

02 sierpnia 2017r.
Poranek dnia siódmego. I wcale nie jest to czas odpoczynku. Przed nami chyba najdłuższy odcinek trasy: najpierw drogą M20 do granicy a później już w Chorwacji 223 do drogi nr 8. To czas powrotu do domu, chcemy dostać się do Zadaru. A jeśli damy rade to jak najbliżej Rijeki. 
Jednak najpierw śniadanie w cieniu figowca, oglądanie trasy.

Figi i granaty - jak u nas jabłka i gruszki
Przyszedł do nas nasz gospodarz i rozmawiał z Damianem. Przysłuchiwałam się rozmowie, bo jednak mój angielski nie jest taki zły. Srydan zapraszał nas w styczniu, bo wówczas jego żona (nota bene nauczycielka) ma miesiąc ferii (a ja mam tylko dwa dni). Ma znajomego, który zajmuje się organizowaniem zlotów na paralotni i ogólnie - ma masę znajomych, którzy zajmują się atrakcjami w Trebinje. No nic tylko przyjeżdżać.
My jedliśmy śniadanie i bawili z miejscowym kotem. Zdjęcia,  filmik - jednak koty to wdzięczne obiekty do filmowania.


Kot gospodarzy - wdzięczny obiekt
Bagaże spakowane, ostatnie podziekowanie i ruszamy. W pełnym słońcu. W upale. Podjeżdżamy tylko do miejscowej winiarni aby kupić wina dla rodziców i w drogę.

winiarnia w Trebinje
Tak jak planowaliśmy. Przechodzimy przez trzy granice: Bośnia/Chorwacja, później Chorwacja/Bośnia. Mały odcinek wybrzeża należący do Bośni. I ponownie Bośnia/Chorwacja. ZA każdym razem podobna procedura: zdejmowanie kasków, rękawic, pokazywanie paszportów. Na szczęście - już na drugiej granicy służba graniczna machnięciem kazała nam jechać dalej. Nawet mili ci granicznicy.
Moment gdy zobaczyliśmy morze.... Po prostu wiedziałam, ze będzie za kolejnym wzgórzem. I nie myliłam się. Było. Piękne, lazurowe, bez jednej białej fali, bez jednej zmarszczki.


Adriatyk w tle
Jechaliśmy wzdłuż wybrzeża, najpierw Dubrownik a później reszta miejscowości nad Adriatykiem - jedne podobne do drugich. Palmy, figowce, drzewa oliwne, opuncje. I cykady które słyszymy na parkingu, gdy trzeba zatankować. Lawenda, rozmaryn.
 droga wzdłuż Adriatyku


Dubrownik i motocykliści
 drzewka oliwne
zaliczyłam zgona i obżeram się figami. woda - niezbędny element spożywczy
Wszystko pachnie, wysoka temperatura roznosi olejki dookoła. Wjeżdżamy w głąb lądu, jedziemy autostradą, ale zaczyna nam dokuczać głód. Zatrzymujemy się na parkingu...no cóż... Obliczony na wielką ilośc podróżnych a samo jedzenie... szału nie było. Jednak Chorwacja nie kocha nas zbytnio. My jej tez nie. Na parkingu rozmowa z motocyklistą ze Słowacji. On w spodenkach, podkoszulce, my w pełnych kombikach. ale to on więcej cierpi - gorące powietrze odbijające sie od asfaltu, od silnika daje popalić. W kombikach ciepło, ale można wytrzymać.
Znowu trasa, znowu autostrada. Kolejny przystanek. Duża ilosc wody, słodycze. Jakoś nie chce sie nam jeść, przynajmniej na razie.
Zjeżdżamy z autostrady i znowu jedziemy wzdłuż Adriatyku. Mijamy nadmorskie miejscowości, ludzie ida wzdłuż ulicy, kapią się w morzu. I nagle w jednej z nich Damian zjeżdża na pobocze. Na brzeg morza. Rozumiemy się bez słów. W bocznej sakwie mam kostiumy kąpielowe. Pomarańczowe pareo jako parawan a później ręcznik. Woda morska..... Nareszcie.

 tyle radości daje moczenie się w wodzie
nasza dzielna Suzi - nie wiem czy chciała się zamoczyć
Co prawda czuje się jakbym piła sól z solniczki, ale ważne, ze chłodzi sie organizm. Odpoczywamy, ustalamy co z noclegiem. I znowu na Suzi.
Nocleg.... Mówiłam już, że nie lubimy Chorwacji? No to potwierdzam. Albo trafiliśmy na ludzi, albo na miejsce nieprzyjazne. Zaczynamy szukać noclegu w mijanych miejscowościach, ale wszystko zajete. A tam gdzie wolne domagają sie ceny z kosmosu (50 euro za osobę za jeden nocleg). Pytamy na campingu (rzekomo przyjaznym motocyklistom), ale do ceny rozbicia namiotu dochodzi cena za parkowanie, za wodę za prąd - w sumie prawie tyle samo ile za hotel.I wreszcie w miejscowości Povilje natykamy się na Dziadka, który filozoficznie stwierdza - ile dacie to będzie. Jestem tak zmęczona, ze jest mi wszystko jedno.
Dom jest duzy, czas świetności ma za sobą (jakieś lata 70/80). Ale ważne, że pościel jest czysta. Woda w łazience zimna, ale trudno. Ładujemy bagaże, przebieramy się, idziemy cos zjeść. Restauracja Garfild i posiłek (jak zawsze moje paljacinki). Jutro nicnierobienie i plazing. Odpoczywamy. A teraz spać...w upale nocy.
Noc nad Adriatykiem

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Copyright © 2016 W drodze , Blogger