22:27

Zakopane 2016 - niespodziewany zwrot akcji.

W zeszłym roku. Kwiecień. 16 dzień kwietnia. Jeden z pierwszych sobotnich dni, gdy pogoda była w sam raz na jazdy na moto. Suzi dopiero co kupiona, trzeba się nią nacieszyć. Krótkie poranne ustalenia: gdzie? No to jedziemy na górę Żar. To jedziemy.
Ja z plecakiem na ramionach, bo nigdy nic nie wiadomo (a chcieliśmy zahaczyć o Słowację za Korbielowem). Droga piękna, mój tradycyjny pisk na zjedzie przed Bielskiem z drogi nr1 na S1 (zawsze tam piszczę, nie wiem dlaczego, choć ostatnio pięknie zebraliśmy tamtejszy winkiel), I już pomykamy w kierunku Żywca. Później zjazd na drogę 946 i objeżdżamy całe Jezioro Żywieckie. Obowiązkowy przystanek na zaporze w Tresnej i dalej.
Tresna, przejazd, obowiazkowe miejsce postoju motocyklistów
Góra Żar przed nami. I znowu jak za pierwszym razem na moto. Z tym, ze dziś trochę zimniej i inne moto. Suzi sprawuje się dzielnie.
Na górze Żar korzystamy z dobrodziejstw umiejscowionej tam kawiarni - ciepła herbata i miska zupy. Jednocześnie jesteśmy świadkiem oświadczyn (no różne są miejsca na oświadczyny, różne).
Pstrykamy zdjęcia, zastanawiamy się, gdzie zatrzymać się w Korbielowie, czy może jednak na Słowacji. I znowu w drogę.

 widoki znane sprzed roku
 zbiornik wodny na górze Żar
motocyklista
 Droga 945 na Korbielów. Gdy dojeżdżamy do dawnego przejścia granicznego,w oczy rzuca się transparent oferujący skorzystanie z tarasu widokowego na panoramę Tatr. No to już wiemy, gdzie chcemy zatrzymać się na Słowacji. Hmmm.... albo to była tylko podpucha, albo przegapiliśmy ten taras, bo dojechaliśmy do Namestowa a nic takiego nie przewinęło nam się przy drodze. Żaden drogowskaz, tablica informacyjna...nic. Ci Słowacy to jednak dziwny naród. Ale dość z nimi. W oddali zobaczyliśmy Tatry. Bez tarasu widokowego. Damian podkręcił manetki (oj...chyba niemądry pomysł, to Słowacja, drugie mocarstwo na świecie po USA, tu policja ważniejsza niż sam prezydent ichniejszy). Jednak Suzi musi co jakiś czas uzupełnić płyny energetyczne, potrzebna stacja benzynowa. Zatrzymujemy sie na przedmieściach Namestowa
- To może jak już jesteśmy tak blisko, to podskoczymy do Zakopanego - proponuje Damian
- Oooo, chętnie. A Suzi da radę? - jednak troszczę sie o dziewczynkę
- No wiesz...Suzi nie da rady - oburzenie jest tak jawne, że już nic nie mówię
Zatem Zakopane. Przez most do drogi 520 objeżdżamy Oravską prierhradę (jezioro przy Namestowie) i dalej na Trzcianę, Głodówke do Polski, do Zakopanego. Po drodze zatrzymujemy się, robimy zdjęcia, napawamy się nieziemskim widokiem ośnieżonych szczytów.
  

gdzieś na Słowacji (chyba Głodówka)
I jednocześnie uświadamiamy sobie, że do Zakopanego wjedziemy od strony Chochołowa, trafimy w sam środek sezonu "krokusowego".


My z Suzi i ona sama a w tle Tatry, Chochołów
Tiaaaa.... krokusy w Chochołowskiej. szkoda tylko, ze przyjeżdżający samochodami parkują miedzy nimi i nie dostrzegają ich. Czy tylko liczą się te obfocione na Chochołowskiej? Dziwny naród.
Im bliżej centrum, tym więcej ludzi. Damian postanawia, ze wjedziemy na Gubałówkę, ale od tyłu. Cokolwiek to znaczy.
Jedziemy ulicą Nędzy Kubinca, a później Salamandry. Niestety, nie da się dojechać do samej Gubałówki. Jakieś płoty blachowe i inne przeszkody. Ale nie szkodzi, po drodze mijamy łączkę, na której fioletowo od krokusów. Najprawdziwszych krokusów.
 Suzi odpoczywa
najprawdziwsze krokusy zakopiańskie
Znowu robimy zdjęcia, ale jednocześnie zaczynamy rozglądać się za miejscem, gdzie można by zjesć. Wybór pada na Górski Pałacyk. A ja wiem, co to za miejsce! Przecież tu był kręcony któryś sezon Szpilek na Giewoncie. Hmmm... no to ceny będą podwójnie zakopiańskie. Ale trudno. Zamawiamy obiad (za dwa dania i coś do picia płacimy prawie 90 złotych, ale przynajmniej siedzimy przy stole z widokiem na Giewont).
widok z okna
Trochę odpoczywamy i trzeba się zbierać. Przed nami słynna Zakopianka do Krakowa a później autostrada. Trafiamy na drogę po deszczu, więc za bardzo się nie rozpędzamy. Czuć też jak temperatura spada. Ale za bramkami w Balicach już suchy asfalt, Suzi nabiera czwartego oddechu i mkniemy do Katowic bez zbędnych przygód.
Pierwszy dłuższy wyjazd za nami. Będzie ich więcej. A jednak te pierwsze zapamiętuje się najdłużej.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Copyright © 2016 W drodze , Blogger